Podczas szczytu w Waszyngtonie izraelski premier Beniamin Netanjahu i palestyński prezydent Mahmud Abbas uścisnęli sobie ręce, wymienili kilka zdawkowych uprzejmości i zasiedli do stołu negocjacyjnego. Bliskowschodni proces pokojowy ruszył z miejsca.

Pytanie tylko, jak daleko zajedzie? W ostatnich latach – począwszy od słynnego porozumienia z Oslo w 1993 roku – podobnych "przełomowych szczytów", "decydujących rozmów" czy "konferencji ostatniej szansy" było chyba z tuzin. Choć zmieniali się politycy, słowa zawsze były mniej więcej te same: "tym razem już na pewno nam się uda", "wreszcie stanęliśmy przed dziejową szansą na pokój".

Oczywiście nigdy nic z tego nie wychodziło. Po kolejnych konferencjach pozostawały tylko zawiedzione nadzieje. Ostatni szczyt miał miejsce w listopadzie 2007 roku w Annapolis. Jego gospodarz, prezydent George W. Bush, zapowiedział, że pokój na Bliskim Wschodzie zostanie osiągnięty w ciągu roku. Minęły blisko trzy lata i proces pokojowy nie tylko nie został zakończony sukcesem, ale też znalazł się w martwym punkcie.

Wczoraj sekretarz stanu USA Hillary Clinton, otwierając szczyt w Waszyngtonie, dokładnie powtórzyła słowa Busha. Pokój na Bliskim Wschodzie zapanuje za rok. No cóż, pozostaje mieć nadzieję, że tym razem nie skończy się tak jak zwykle.