Nie ma się co pastwić. Nie odniosłem wrażenia, że któremuś zawodnikowi nie chciało się grać, któryś popełnił jakiś kardynalny błąd. Każdemu zależało na wyniku. I trenerowi, i zawodnikom, których powołał. To dlaczego się nie udało?
Przede wszystkim potwierdziło się to, o czym wiemy od dawna: problemem reprezentacji Polski nie jest selekcjoner, tylko zawodnicy. Drużyna prowadzona przez Paula Sousę osiągnęła tyle samo, co Leo Beenhakker w Austrii – jeden punkt. Cztery lata później Franciszek Smuda zdobył dwa, a w roku 2016 Adam Nawałka doprowadził reprezentację do ósemki najlepszych. Odpadła, nie przegrywając meczu.
Każdy z tych trenerów miał sporo czasu na przygotowania. Sousie dano tylko pięć miesięcy. To tyle co nic dla trenera, który nigdy nie był selekcjonerem jakiejkolwiek reprezentacji.
Pomysł Zbigniewa Bońka nie powiódł się. Sousa nie wykrzesał z reprezentacji niczego nowego. Nie wiedział, jak ją zbudować, na co kogo stać, kto z kim najlepiej współpracuje. Próbował, chwalony za wprowadzanie młodych, co zawsze jest dobrze widziane. Już z niego zrobiono odkrywcę Kacpra Kozłowskiego, który na razie wyróżnił się tylko młodym wiekiem. Dał szansę sześciu debiutantom. Może to wszystko przyniosłoby efekt, gdyby miał więcej czasu. Ale on wiedział, ile go ma, powinien więc wiedzieć również, że musi się na coś zdecydować, a nie wystawiać w każdym meczu inne formacje, że ma przygotować zespół na turniej, w którym rozegra co najmniej trzy mecze, i że wszystkie są jednakowo ważne.
Ile jest warta Słowacja, udowodnił jej ostatni mecz z Hiszpanią (0:5), a obraz naszej drużyny zaciemnił remis z Hiszpanią. Na plus piłkarzom należy zapisać, że się jej nie przestraszyli i wywalczyli remis. Wydawało się, że kryzys został opanowany. Dobry i znający drużynę trener pewnie wykorzystałby tę sytuację na korzyść drużyny.