„To jest moja książka «Gra w miasto». Chciałem ją wręczyć pani prezydent, żeby wiedziała, że ja się miasta uczyć nie muszę”.
Tym prostym gestem zdystansował już na starcie rywali, nawiązując do Grzegorza Kołodki, wielokrotnego mistrza świata w dawaniu własnych książek na wizji. Znakomite rezultaty kandydat popierany przez PiS osiągnął również w podkreślaniu swojej niezależności: „Ja jestem bezpartyjny. Jedyny tu bezpartyjny, obok redaktora Lisa”. Na BBWR utworzony przez obu dżentelmenów raczej nie ma co liczyć, ale dobrze, jak w programie publicystycznym TVP jest choć dwóch bezpartyjnych.
Czesław Bielecki znakomicie posługiwał się w debacie językiem ciała. „Jak patrzę na pana Bieleckiego, to widzę Jarosława Kaczyńskiego” – zaatakował Wojciech Olejniczak. A na to kandydat Bielecki tylko wstał. I wszyscy zobaczyli, że w żadnym calu nie jest podobny do prezesa PiS. Jednak trochę się zagalopował w tej niezależności, gdy pytany o pomnik ofiar katastrofy smoleńskiej odpowiedział: „Dla mnie w Warszawie liczy się wizja, dialog, tempo pracy, a nie po prostu zajmowanie się trzeciorzędnymi w tym momencie problemami. Ja chcę mieć miasto, w którym jest ruch, energia, w którym ludzie widzą fakty z miesiąca na miesiąc zmieniające się i widzą, że nie tracą czasu. A moim zdaniem, ta rozmowa jest stratą czasu.”
Kandydacie drogi, bez przesady z tą samokrytyką.