W Anglii doszło do tragedii: hałda węgla runęła na szkołę w walijskim mieście. Minister edukacji podał się do dymisji, choć pewnie wcześniej o istnieniu szkoły ani hałdy nie wiedział. Morał był prosty: jest coś takiego jak polityczna odpowiedzialność.
Premier Tusk broniący w Sejmie szefa MON Bogdana Klicha miał rację, dowodząc, że można tę zasadę sprowadzić do absurdu. Czy każdy wypadek, tragedia, przypadek, to powód do odwołania ministra? Niekoniecznie. Wprawdzie można by Tuskowi przypomnieć, że PO wysoko wyśrubowała standardy, czyniąc w 2006 roku z nożowniczego incydentu powód do rozważań na temat strasznej atmosfery panującej pod rządami PiS. Ale niekoniecznie trzeba naśladować.
Ale czy naprawdę mamy tu do czynienia tylko z pechową serią? Czy nie ma racji poseł Ludwik Dorn, twierdząc, że Klich wydawał zalecenia dotyczące sytuacji w lotnictwie (także w 36. pułku) i uznawał, że "zrobi się samo". Ktoś taki nie powinien być ministrem, nawet jeśli następstwa wieloletnich zaniedbań spadły tylko na jego ramiona trochę niesprawiedliwie. Czasem, żeby śrubować standardy, trzeba zwolnić kogoś, kto tylko "nie sprostał".
Obie partie grają znaczonymi kartami. Jeśli prawdziwa jest teza prezesa PiS: "winni są wyłącznie Rosjanie", za co odwoływać Klicha? Co przy takim założeniu mają wspólnego zaniedbania w dziedzinie szkoleń z tragedią? Ale i Tusk próbujący się odwoływać z trybuny do antyrosyjskiej solidarności, śpiewa fałszywie. To trzeba było, panie premierze, wspólnie z opozycją odrzucać raport MAK.
Na szczęście Dorn, referent wniosku, nigdy nie mówił: "winni są wyłącznie Rosjanie". Jego argumenty brzmią mocno, także te dotyczące ogólnej zapaści polskiej armii. A jeśli kogoś nie przekonają, jest jeszcze jeden. Podtrzymując na siłę człowieka i tak skazanego na dymisję, koalicja funduje polskiej obronności miesiące chaosu i bezhołowia. Człowiek w sytuacji Klicha nie może panować nad podwładnymi. Czym szybciej zmiana nastąpi, tym lepiej.