Do niedawna każde jego słowo było w wiadomych mediach podchwytywane z czcią, a argument: "tak uważa profesor Bartoszewski!", ucinał wszelkie wątpliwości. No tak, ale do niedawna Bartoszewski mówił zawsze po linii. A oto, rozzuchwalony, wypowiedział się – dla "Gościa Niedzielnego" – o Janie Tomaszu Grossie. Bardzo negatywnie i w słowach ostrych, jak to ma w zwyczaju. I zapadła cisza głucha… We wspomnianych mediach ani śladu tej wypowiedzi. W kuluarach, między sobą, szepcą salonowcy, że no cóż, wiek… Doprawdy, piękne to i godne gogolowskiego pióra. Nagle się okazuje, że "Profesor" może nie mieć racji, że może się w swych sądach zagalopowywać… No i że godzi się, a nawet trzeba jego bujną ekspresję cenzurować.

W górę idzie za to Henryka Krzywonos. "Dzielna tramwajarka", o której przemożnych zasługach przez 30 lat nikt w salonie nie wiedział i wiedzieć nie chciał, otrzymała nagrodę jednego z pism kobiecych, a "Wprost" ogłasza ją pono "człowiekiem roku". Za co?

Oczywiście, domyślam się, nie za to, że publicznie nawsadzała Jarosławowi Kaczyńskiemu i fantastycznie przysłużyła się rządowemu piarowi, łamiąc antytuskowe ostrze obchodów rocznicy "Solidarności". I pewnie nie za spontaniczność, z jaką to zrobiła, sama z siebie i bez niczyjej inspiracji. Myślę, że chodzi o uczczenie jej dokonań w Sierpniu. Że to już czas jakiś temu? Lepiej późno niż wcale, skoro wreszcie zasłużyła na dostrzeżenie przez opiniotwórcze elity; zresztą, jeśli biznesmeni właśnie przyznali swą doroczną nagrodę Leszkowi Millerowi za wprowadzenie Polski do Unii Europejskiej… Oby tylko Krzywonos nie palnęła teraz nieopatrznie, jak Bartoszewski, czegoś nie po linii.