Ten widok kontrastował z ogólnym przesłaniem kongresu: iż w Polsce płeć piękna jest dyskryminowana, ma ciągle pod górkę i generalnie wiedzie jej się źle. Owszem, wiele postulatów było słusznych – nie mam nic przeciwko temu, by ułatwiać świeżo upieczonym matkom pracę w domu, budować więcej żłobków i przedszkoli. Nie widzę też powodu, by panie wykonujące tę samą pracę co panowie, na tym samym stanowisku, zarabiały mniej. Oczywiście pod warunkiem, że pracują równie dobrze.
Mam jednak wątpliwości, czy Henryka Bochniarz, Danuta Hübner i Manuela Gretkowska dokładnie wiedzą, z jakimi problemami borykają się polskie kobiety na co dzień i jakiej pomocy oczekują od państwa.
Czy pani Henryka z Sosnowca, skromna pielęgniarka, której mąż jest od lat uzależniony od alkoholu, naprawdę nie marzy o niczym innym tylko o parytetach w Sejmie? Czy pani Danuta z pewnej podlubelskiej wsi, prowadząca sklepik z używanymi ciuchami, rzeczywiście przejmuje się tym, ile zarabia menedżerka w jakimś dużym koncernie i czy przypadkiem nie zarabia mniej niż siedzący przy biurku obok menedżer? Czy dla pani Manueli z Augustowa, która z wielkim poświęceniem wychowuje samotnie trójkę dzieci, największym zmartwieniem jest fakt, iż jej córki nie będą mogły w przyszłości poprosić o aborcję na życzenie?
Kobiety potrzebują w życiu bezpieczeństwa i stabilności, a nie modnych sloganów wygłaszanych przez socjolożki, politolożki i filozofki. Potrzebują spokoju, a nie ciągłego rewolucyjnego fermentu. Potrzebują rodziny, a nie związków partnerskich. Tak przynajmniej mówią mi kobiety, które cenię najbardziej.