Ale spóźniona miłość okazała się jednostronna. Średnio co trzecia moneta wpada jedną szparą, wylatuje drugą. Odbywa się widowisko: człowiek zgromadził 3,60 zł (jeden bilet) albo 7,20 zł (dwa bilety), ale efekt zawsze niepewny. Bilon wybrakowany, biletomat niesprawny? Pytanie godne człowieka XXI wieku.
Zbiegło się to z innym zjawiskiem: wiele kiosków w Warszawie nie ma jak na komendę biletów. Kiedy oponuję, że tyle lat tradycji idzie na marne, kioskarka puka się w głowę i odsyła do biletomatów. A tam wojna z bilonem!
Do kogo składać reklamacje? Za komunikację miejską odpowiada prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz, ale i za biletomaty, i za bilety w kioskach zapewne bardzo pośrednio: poprzez komunalne firmy, których nazw często nie pamiętamy. Pomysł, aby obciążać panią prezydent odpowiedzialnością za te samodzielne byty (nawet jeśli z szefami z politycznych nominacji), równy jest innemu absurdowi. Zamiarowi rozliczania polityków z łatania dziur w jezdni. Albo z odśnieżania zimą ulic (w tym roku na szczęście nieaktualne).
Wiem, że mam być dumny z właśnie wyremontowanego Dworca Centralnego. Pojechałem, widziałem. Kiedyś przy zejściu na każdy peron można było znaleźć rozkład jazdy. Teraz ich nie ma, trzeba zjechać na sam peron, co jest trudne, bo schody ruchome przeważnie nieczynne. No ale ledwie po paru tygodniach nowy rozkład znowu ma się zmieniać. Może więc nie ma po co go wieszać?
Jest za to na staro-nowym dworcu ubikacja ze wstępem chronionym przez automatyczną bramkę. Byłem świadkiem sceny: pieniążek przelatywał, znękany klient czekał. W końcu interweniowała pani ze szmatą. Jakoś otworzyła.