Pomysł, rzucony kilka lat temu m.in. przez Dariusza Karłowicza z Fundacji św. Mikołaja, szybko znalazł uznanie – i naśladowców – w całej Polsce.
Obserwując orszaki Trzech Króli, maszerujące przez polskie miasta, można było dojść do wniosku, że wiele stereotypów o Polakach, powielanych w debacie publicznej, jest z gruntu fałszywych. Tropiciele polskich narodowych wad od lat dowodzą na przykład, że nad Wisłą nie wykształciła się umiejętność wesołego wspólnego świętowania. Że umiemy obchodzić jedynie klęski, a nie potrafimy się publicznie cieszyć. Bzdura. Polacy potrafią być poważni, gdy upamiętniają narodowe katastrofy, ale nie mają – jak widać – żadnych oporów, by wspólnie świętować to, co jest źródłem radości.
Malkontenci od lat się skarżą, że Polacy nie potrafią śpiewać. Tymczasem organizowane dwa razy w roku (3 maja i 11 listopada) w wielu miastach wspólne śpiewanie pieśni patriotycznych pokazuje, że jest inaczej. Także w piątek tłumy na ulicach nuciły kolędy. A jeśli jeszcze ludzie dostaną do rąk śpiewniki (jak stało się to na przykład w Łodzi), by wszyscy mogli zaśpiewać bożonarodzeniowe pieśni do ostatniej zwrotki, wtedy okazuje się, że nawet nam to wychodzi.
Obchody Trzech Króli, święta, które w PRL stało się zwykłym dniem pracy i swój uroczysty charakter odzyskało dopiero w ubiegłym roku, to także memento dla tych, którzy wieszczą szybki koniec Kościoła i katolicyzmu w Polsce. Wczoraj 100 tysięcy ludzi pomaszerowało w barwnych korowodach, by dać świadectwo swojej wierze.
Gdy Janusz Palikot chce ściągać krzyż ze ściany Sejmu i wygnać religię z życia publicznego, gdy kwestie religijne coraz częściej wikłają się w polityczne spory, tysiące Polaków mimo paskudnej pogody wychodzą na ulice i miejskie place, by pokazać, co jest dla nich naprawdę ważne.