Wysokość kary dla Dody: 5 tys. zł grzywny, jest tu drugorzędna, ważne, że sędzia Agnieszka Jarosz  uznała, że słowa Dody z wywiadu prasowego (a więc nieprzypadkowe) w których o autorach Biblii mówiła „napruci winem i palący jakieś zioła", były obraźliwe, a piosenkarka nie może powoływać się na wolność słowa, bo stały się one narzędziem obrazy innych.

Niepotrzebnie tylko moim zdaniem, przy ocenie inkryminowanych słów, sąd odwoływał się do opinii biegłych, gdyż każdy wychowany człowiek to wie, i biegli w takim procesie nie są potrzebni. Nie znam pani Robaczewskiej, ale przypuszczam, że ona też to wie. Odpowiednia reakcja prokuratury, sądu na takie wybryki, to zatem nie problem wiedzy (niewiedzy) co znaczą takie określenia, ale elementarnego poczucia sprawiedliwości, ale też kultury.

Sąd prawny w takiej sprawie nie wymaga chowania się za biegłych czy tzw. autorytety, a można odnieść wrażenie, że wcześniej tak bywało. Przypomnijmy sobie ile lat wymagało uzyskanie przeprosin od „Trybuny" za obrażenie papieża Jana Pawła II, czy niedawne uniewinnienie  Nergala — Adama Darskiego, lidera zespołu Behemoth, przed gdyńskim sądem rejonowym, który ocenił, że podarcie przez niego Biblii  było „swoistą formą sztuki" kierowanej do hermetycznej publiczności.

Zapowiadając wczoraj apelację pełnomocnik Dody nawiązał zresztą do tamtego werdyktu: że wynika z niego, że można drzeć Biblie, ale nie wolno mówić o jej autorach. Miejmy nadzieje, że nie będzie więcej takich żałosnych precedensów, że sędzia Jarosz, odwróciła trend.