Decyzję tę wymusił na pani minister prezydent Bronisław Komorowski podczas zorganizowanej przez niego debaty przeciwników nowego programu szkolnego z przedstawicielami MEN. Prezydent stara się mediować tam, gdzie dochodzi do konfliktów o sprawy tradycji, historii czy symboli (dość przypomnieć inicjatywę dotyczącą obowiązkowej obecności orzełków na strojach reprezentacji sportowych czy uroczyste obchody święta godła i flagi), postanowił i tym razem wysłuchać argumentów obu stron i zaproponować kompromis. A ściślej rzecz ujmując - poprzeć kompromis zaproponowany przez prof. Andrzeja Nowaka.
W oczywisty sposób wczorajsza decyzja to polityczny sukces prezydenta, który po raz kolejny udowodnił, że potrafi wychodzić poza interesy swego środowiska politycznego.
Ale jest to też sukces prof. Nowaka, który ponad podziałami politycznymi zmobilizował środowiska historyków do walki o to, by w polskich szkołach wykład historii własnego kraju był obowiązkowy.
Jednak zmiana stanowiska MEN to przede wszystkim sukces grupy opozycjonistów z czasów PRL, którzy w połowie marca zdecydowali się na głodówkę w obronie lekcji historii. Po kilkuletniej batalii o historię, w której MEN zupełnie ignorował argumenty krytyków, protestem głodowym zwrócili oni uwagę opinii publicznej na zmiany, które wchodzą w życie już tej jesieni. I choć ich protest wydawał się wielu absurdalny, to przyniósł pozytywny efekt.
Jednak decyzja MEN była też konsekwencją innego wydarzenia. Rząd, którego premier publicznie łaje prezydenta USA za wypowiedź o „polskich obozach" (dowodzącą nieznajomości historii przez przywódcę światowego mocarstwa), nie mógł zigonorować nauczania polskiej młodzieży o dziejach swojego kraju.