Zapowiada się prawdziwie epokowy zwrot. Po prawie 50 latach coraz bliższej współpracy Stany Zjednoczone i Chiny stoją na rozdrożu. Na razie obrazem tego konfliktu jest ewakuacja przez Chińczyków konsulatu w Houston i przez Amerykanów – konsulatu w Chengdu. Wkrótce starcie może być jednak o wiele bardziej drastyczne, łącznie z wymianą ognia na Morzu Południowochińskim czy w Cieśninie Tajwańskiej.
Ambicje Donalda Trumpa i Xi Jinpinga są nie do pogodzenia. Pierwszy chce wrócić do czasów, gdy po rozpadzie ZSRR Ameryka była jedynym rozgrywającym na świecie. Drugi zamierza doprowadzić do podziału areny międzynarodowej na dwie strefy wpływów.
Każdy z nich nie tylko nie zrezygnuje z tego celu, ale nie pozwoli sobie nawet na zwłokę. Trump jest przekonany, że jeśli starcie z Chinami nie zjednoczy wokół niego amerykańskiego narodu i nie da mu przepustki do drugiej kadencji w Białym Domu, to przynajmniej okaże się najważniejszym osiągnięciem, za jakie zapamięta go historia. Xi, który od siedmiu lat konsekwentnie konsoliduje dyktatorską władzę, uważa z kolei, że nie ma lepszego momentu na nowy podział świata niż środek pandemii, z którą nie potrafi sobie poradzić Ameryka.
Eksperci w Waszyngtonie nie wykluczają, że kolizyjny kurs, na jakim znalazły się oba kraje, może tej jesieni naprawdę doprowadzić nawet do konfrontacji zbrojnej. Załamanie kursu dolara, który jest już wymieniany za ledwie 3,75 zł, pokazuje, jak bardzo są tym zaniepokojone rynki finansowe. Ale prawdopodobnie jesteśmy dziś świadkami początku konfliktu, który będzie trwał wiele lat, może dziesięciolecia, choć jego skutki będą widoczne już teraz. Globalizacja, która pchała kraje i koncerny do coraz większej integracji, teraz przybierze całkiem inną formę. Nastąpi „decoupling" – „oddzielenie" Ameryki od Chin, powiązań kooperacyjnych, więzi handlowych, współpracy naukowej. W tym nowym układzie Polska i Europa będą musiały wybrać, po której stronie się opowiadają. Nie da się dłużej grać na dwuznaczność – być członkiem NATO w imię obrony „zachodnich wartości", demokracji i praw człowieka, a jednocześnie umizgiwać się do chińskiej dyktatury w nadziei na zdobycie intratnych kontraktów i inwestycji. Ten jakże wygodny układ chyba już bezpowrotnie przechodzi do historii.