Przypomnijmy: Adam Darski, celebryta pozujący na satanistę, podczas koncertu w 2007 r. nazwał Kościół zbrodniczą sektą, a Biblię – kłamliwą księgą. Po czym podarł ją i kartki rozrzucił wśród swoich fanów.
Gdy znalazły się osoby, które uznały, że ten „bohaterski wyczyn” Nergala obraża ich uczucia religijne, obrońca muzyka wymyślił mniej więcej taką linię obrony: artysta nie zamierzał obrazić chrześcijan, kierował swoje słowa tylko do grupy fanów (w domyśle – satanistów), dla których Biblia nie jest żadną wartością. Mówiąc językiem prawniczym: Darski darł Pismo Święte nie „z zamiarem bezpośrednim” (czyli celowo), ale „z zamiarem ewentualnym” (niechcący).
Dla antykościelnych środowisk Nergal natychmiast stał się bohaterem, a wielu „pożytecznych idiotów” uznało go za bojownika o wolność słowa. Do frontu obrony muzyka epatującego satanizmem dołączyli niektórzy politycy, doradca prezydenta, a nawet liberalni duchowni. W takiej atmosferze Sąd Rejonowy w Gdańsku uznał argumentację obrońcy Adama Darskiego i stwierdził, że mówiąc podczas koncertu o Kościele jako o zbrodniczej sekcie Nergal nie zamierzał katolików obrażać.
Na zdrowy rozsądek w tym wywodzie sprzeciw budzi już sama argumentacja – że można drzeć Biblię i wymyślać Kościołowi bez intencji obrażenia chrześcijan. To absurd i trzeba to jasno powiedzieć. I Darski, i jego adwokat, a tym bardziej sędzia gdańskiego Sądu Rejonowego – mówiąc kolokwialnie – „rżnęli głupa”. Jeden pewnie dla własnego bezpieczeństwa, drugi być może z ideologicznego zaślepienia, a jeszcze inny przypuszczalnie dla pieniędzy.
Oczywiste jest, że współcześni celebryci, aby znaleźć się na pierwszych stronach gazet, chętnie wywołują skandale. Specjalistką jest tu Madonna, która doskonale wie, iż najłatwiej uczynić to, obrażając katolików, bo ci będą głośno krzyczeć, ale nie zrobią nic więcej, podczas gdy żydzi i muzułmanie reagują zazwyczaj nieco bardziej zdecydowanie.