Rządząca partia zaangażowała bowiem w kampanię wyborczą w mieście nad Zalewem Wiślanym ponadstandardowe środki. Gelert wspierał trzykrotnie Donald Tusk, odwiedzili ją Radosław Sikorski, Sławomir Nowak, Grzegorz Schetyna, Bogdan Borusewicz, o drugim szeregu platformersów nie wspominając. Mimo to w mieście, w którym wcześniej zwyciężał SLD, a w ostatnich latach PO, PiS wygrało wybory prezydenckie i wprowadziło najwięcej radnych do Rady Miasta.
Problem Platformy nie polega jednak na tym, że straciła ona atrakcyjność w oczach wyborców. Znacznie poważniejszym niebezpieczeństwem grożącym partii rządzącej jest niezrozumienie przyczyny swoich porażek. – Zabrakło nam tylko 1000 głosów – pocieszali się najważniejsi politycy PO. W weekend sam Donald Tusk przekonywał, że spadające sondaże partii rządzącej biorą się z narzekactwa opozycji i „łomotu” ze strony mediów.
Premier Tusk uznał, że największym problemem jego ugrupowania są wewnętrzne napięcia. Dlatego przyspieszył i zintensyfikował wybory wewnątrz Platformy. W efekcie PO funduje wyborcom kolejne dwumiesięczne widowiska zajmowania się sobą, nie zaś problemami Polaków. I choć Platforma uważała dotąd, że jej największym atutem jest sam Donald Tusk, to również on, jak pokazują Elbląg i kolejne sondaże, przestaje być sexy. Przeciwnie, staje się powoli obciążeniem dla PO. Dlatego paradoksalnie dziś wysłanie przez Platformę w Polskę tuskobusa może tej partii bardziej zaszkodzić niż pomóc.
Platforma straciła Elbląg. Jaki z tego wniosek?