Właśnie. Narracja PZD rządzi. Kupują ją zarówno rządzący, którzy właśnie dzielnie wycofują się ze swoich własnych pomysłów dotyczących działkowców, jak i opinia publiczna. Wbrew faktom i wbrew zdrowemu rozsądkowi.
Fakty są takie, że rzesze działkowców zostały niemalże uwłaszczone na swoich poletkach za czasów PRL. Miało to wtedy element racjonalności, w gospodarce powszechnego niedoboru liczył się każdy owoc i każde warzywo. Mówiono też, że ogrody to enklawy wypoczynku dla zmęczonych, niezbyt majętnych. Choć akurat ci zmęczeni i niezbyt majętni, którzy działek nie mają, do ogrodów wpuszczani nie byli.
Ciekawe, że tego typu argumentację próbuje się utrzymać także dzisiaj. Nie dziwię się związkowi działkowców, który jak niepodległości broni własnego monopolu. Krzepią nieco badania przytaczane w dzisiejszej „Rz" – Polacy nie zgadzają się na rozdawnictwo.
Tak czy inaczej postępowanie premiera musi być elementem pewnej refleksji. Otóż mamy do czynienia z próbą konserwowania sytuacji, która jest nie do utrzymania. Prędzej czy później działkowcy będą musieli ustąpić z centrów miast. Ich ogrody coraz bardziej przypominają slumsy postawione na makabrycznie drogiej ziemi. Gdyby owe grunty sprzedać, być może minęłaby groźba podwyżki najróżniejszych opłat i pojawiłyby się nowe możliwości inwestycyjne.
Nie w tej kadencji, to w innej sprawa musi być rozwiązana. Działkowcy, zamiast kurczowo bronić swoich szańców, powinni rozejrzeć się za nowymi terenami. Problem jest taki, że trzeba je kupić, a nie – jak dotychczas – dostać za darmo.