Kościół katolicki, będący dziś jego największym beneficjentem, zgadza się na proponowany przez państwo półprocentowy odpis podatkowy, który ma trafić do wskazanej przez podatnika instytucji wyznaniowej. Z mniejszymi, a przy tym także biedniejszymi Kościołami negocjacje idą jednak opornie. Ich przedstawiciele od dawna zwracają uwagę na to, że odpis w żaden sposób nie zrekompensuje im likwidacji Funduszu Kościelnego. Katolicy są jednak optymistami.
Tymczasem dane, które prezentujemy dziś w „Rz", pokazują, że Polacy nie wspierają już tak hojnie jak przed kilkoma laty dzieł charytatywnych prowadzonych przez organizacje kościelne. Spada także liczba darowizn przeznaczanych na cele religijne. Ale sumy, które Polacy przekazują wszystkim organizacjom pozarządowym w ramach jednego procenta, z roku na rok są coraz większe.
Czy oznacza to, że odwróciliśmy się od Kościoła i nasze pieniądze oddajemy innym? Okazuje się, że nie. Mniejsze wpływy mają także znane fundacje, m.in. Anny Dymnej czy Jurka Owsiaka. Do kogo trafiają te coraz większe kwoty, które odpisujemy od podatków? Przekonałem się o tym w minioną niedzielę.
Gdy proboszcz w mojej parafii ogłosił, że w kościelnej kruchcie wystawił kosz, do którego można wkładać żywność przeznaczoną na paczki świąteczne dla potrzebujących, prawie natychmiast chciałem biec do sklepu, by coś kupić. Takie zakupy robiliśmy całą rodziną w poprzednich latach. Tym razem zaprotestowała moja małżonka. Stwierdziła, że jeśli mamy komuś rzeczywiście pomóc, to ma być to konkretna osoba lub rodzina.
W podobny sposób myśli coraz więcej osób, które chętnie wyjmą z kieszeni kilka złotych, ale muszą dokładnie wiedzieć, do kogo one trafią i na co zostaną wydane. Nie ma w tym nic złego. Widzę w tym nawet większą troskę o drugiego człowieka.