W grupie 21 rajców znalazła się tylko jedna przedstawicielka Polskiego Stronnictwa Ludowego. Rencistka z niepracującym mężem oraz synem i jego rodziną na utrzymaniu. Traf chciał, że stała się języczkiem u wagi. Przy każdym kluczowym głosowaniu o jej głos zabiegały i lewica, i prawica. A owa radna grała z tymi, którzy oferowali więcej. Najczęściej z tymi, którzy byli u władzy. Nic dziwnego, że mąż radnej szybko znalazł pracę w miejskich wodociągach, syn – w komunalnej spółce, a synowa dostała posadę w publicznej bibliotece.

To skala mikro. Jak robi się to w skali makro, widać doskonale w agendach rządowych, które od lat obsadzone są przez ludzi wywodzących się z partii ludowców. Agencja Rynku Rolnego, Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, spółka Elewarr, elektrownia Kozienice. To istna zielona pajęczyna powiązań różnych osób, które się wzajemnie zatrudniają, przyznają sobie nagrody, z publicznych pieniędzy fundują studia, organizują suto zakrapiane imprezy.

O skali tego procederu mówią liczby. Na 3629 pracowników centrali ARiMR aż 1707 ma takie same nazwiska, a 206 mieszka bądź jest zameldowanych pod tymi samymi adresami. To nie wymysł, ale wynik niedawnej kontroli w Agencji.

Powstaje pytanie, czy ktoś poniesie za to jakąkolwiek odpowiedzialność? Śmiem w to wątpić, bo o korupcji, nepotyzmie i faworyzowaniu swoich nie od dziś wiedzą wszyscy. Raz stanowisko stracił prezes jednej agencji, innym razem minister rolnictwa. Rozpasanie ludowców tolerował współrządzący z nimi SLD, toleruje też Platforma. Bo za utrzymanie się przy władzy trzeba po prostu zapłacić.