Premier Donald Tusk na konwencji Platformy przed tygodniem straszył Polaków, że nie wiadomo, czy dzieci ?1 września pójdą do szkoły. ?A jego słowom przysłuchiwał się siedzący w pierwszym rzędzie Witalij Kliczko, bokser i lider ukraińskiej partii Udar. Z kolei Jarosław Kaczyński więcej uwagi poświęca sprawom wewnętrznym niż tematyce międzynarodowej. Mniejsze partie próbują zaś przypomnieć o swym istnieniu spotami reklamowymi. Janusz Palikot (TR) straszy PiS-em i polityków tej formacji nazywa knurami, Janusz Piechociński (PSL) prezentuje dynamiczną reklamówkę, która do złudzenia przypomina coś, co już kiedyś widzieliśmy w innej partii. Z kolei Jarosław Gowin (Polska Razem) niemal błaga Polaków o podpisy konieczne do rejestracji list. Przekonuje, że podpis można złożyć podczas wypadu z kolegami na piwo.
Na ostre ataki przyjdzie pora w ostatniej chwili. Prawdziwa walka o głosy Polaków rozgrywa się teraz na zapleczu. Dobra strategia jest bowiem kluczem do wygrania batalii. Dlatego pełne ręce roboty mają dziś ośrodki badania opinii publicznej, bo partie zamawiają przeróżne sondaże. Badają nie tylko swoje poparcie wśród wyborców, ale też reakcje Polaków na zapowiedzi innych ugrupowań. Całe sztaby zastanawiają się nad tym, jak za pomocą sondażu zaatakować lub zmylić przeciwnika i uśpić jego czujność. W którym momencie upublicznić dane badanie. Dlaczego? Bo tę wojnę można wygrać tylko psychologicznie i tak skutecznie zmanipulować wyborcę, by nie oddał głosu na konkurencję lub zmienił zdanie już nad wyborczą urną.
Z punktu widzenia etyki manipulacja jest złem. Ale w społeczeństwach totalitarnych stanowi podstawowe narzędzie sprawowania władzy. Tam zaś, gdzie jest demokracja, przybiera bardziej wyrafinowane i nieco mniej widoczne formy. Przy okazji każdych wyborów politycy zapewniają, że nie wierzą w sondaże. Mimo to wciąż je zamawiają. Bo cel zawsze jest ten sam – zdobycie władzy. A przecież cel uświęca środki...