Do zmiany planów nakłoniła mnie kolacja w dystyngowanym domu przyjaciół, którego gospodyni ?jest wykładowczynią śpiewu, mającą za sobą karierę ?w operze.
Gdy padło pytanie, co sądzę o konkursie, powtórzyłem to, co usłyszałem w mediach: idzie koniec świata. I chętnie o tym kiedyś napiszę więcej, ale myślę, że na razie znacznie większy problem mamy w Polsce.
Bo nawet jeśli występ Conchity Wurst był promocją „dżenderyzmu", to czego promocją był występ naszych rodaków? Owo – jak słusznie opisano to na Zachodzie – „wiejskie soft porno", prezentujące tak prymitywną i uprzedmiotawiającą wizję męsko-damskich relacji, że powinniśmy się teraz schować ze wstydu pod stół i przez najbliższe pół wieku wydłubywać sobie z oka belkę.
Jaki obraz maluje Cleo? Oto Polska (nasze barwy narodowe są wszędzie) jako folklorystyczny dom publiczny, w którym można skosztować („kto próbował, ten wie") Słowianek „na swojskiej śmietanie chowanych", „rumianych jak chleb", których jedynym talentem jest potrząsanie tym, co „mamusia w genach dała". Co jest estetycznym leitmotivem naszej prezentacji? Na wpół obnażony biust młodej damy symulującej ubijanie masła w sposób wywołujący rechot męskiej części audytorium.
Zapał do walki z nowymi rodzajami wynaturzeń nie powinien sprawiać, że zbyt szybko rozgrzeszymy się ze starych. Czy manipulowanie przy tożsamości płciowej jest złe? Jest. Jaką skalę ma jednak ten problem? Czy większego spustoszenia w świecie nie robi dziś powszechne (a tu nagradzane brawami) sprowadzanie kobiet do roli seksualnych zabawek facetów?