Do tego stopnia, że premier zdecydował o postawieniu go na czele lubelskiej lisy do Parlamentu Europejskiego. Kamiński w wywiadzie mówi: "Jestem czwartym najbardziej aktywnym polskim europarlamentarzystą, a osiemdziesiątym w skali całego Parlamentu Europejskiego."

Michał Kamiński ze skromności zaniża swoje osiągnięcia. Są przecież statystki, w których jest pierwszy wśród Polaków i 48. w całym PE. To wyliczenie pokazujące ilość tzw. pisemnych pytań. Europoseł niezależny, niegdyś z PiS, zadał ich 259. Czyli 259 razy jego asystenci napisali pytanie do Komisji Europejskiej (np. o sytuację syryjskich uchodźców, czy karę śmierci na Białorusi) i zanieśli formularz do odpowiedniego biura Parlamentu z prośbą o wysłanie. Pisemne pytanie to dla europosłów najlepszy sposób na podbijanie statystyk. Nie wymaga absolutnie niczego: ani nakładu pracy, ani fizycznej obecności na sesji, czy komisji, ani wysiłków partyjnych dla pozyskania zwolenników. W tym właśnie europoseł przoduje.

Nie ma go natomiast w statystykach dotyczących sprawozdań (nie napisał żadnego), nie błyszczy obecnością na sesjach — opuścił największą liczbę głosowań wśród polskich eurodeputowanych. Nie cieszy się uznaniem dziennikarzy specjalizujących się w tematyce unijnej — w rankingu "Rz" znalazł się na przedostatnim miejscu. Spędziwszy w ten mało produktywny sposób dwie kadencje jako reprezentant Warszawy, teraz obiecuje mieszkańcom Lubelszczyzny, że ich region stanie się drugą Bawarią. Z pewnością doprowadzi do tego mnożąc pytania do Komisji Europejskiej.