Obawiam się jednak, że karta stanie się usprawiedliwieniem bierności władz. Już widzę premiera Donalda Tuska i prezydenta Bronisława Komorowskiego wymachujących kawałkiem plastiku: „Daliśmy wam kartę, czego jeszcze chcecie?".

A karta to ledwie maleńki kroczek ?na drodze do tego, żeby zapobiec demograficznej katastrofie Polski. ?W kolejce czekają: podatki, emerytury, praca, służba zdrowia, edukacja, przyjazne obywatelom państwo, afirmacja rodzin i większa ich wolność, wspieranie małżeństw, powrót do wartości...

Lista spraw jest naprawdę długa. W Polsce przestały się rodzić dzieci, znad Wisły masowo uciekają młodzi obywatele, państwo nie ma praktycznie żadnej polityki imigracyjnej. Wszystko to prowadzi nas na manowce. Rząd tymczasem zapewnia, że już niedługo dogonimy bogaty Zachód. Puste gadanie. Bez ludzi rządowy przekaz to nic więcej niż propagandowe hasło. Dobrobyt bierze się bowiem z tego, ile osób pracuje i jak wykorzystujemy ich potencjał. Nie ma nic cenniejszego niż ludzie.

Doświadczenia krajów, które dobrze poradziły sobie z problemem braku dzieci, uczą, że jedna karta niczego nie załatwi. Potrzebny jest cały pakiet rozwiązań, własne pomysły (to, co działa nad Tamizą, nie musi działać nad Wisłą), długofalowa strategia (rodziny czują się bezpieczne, gdy nie zmienia się co kadencję adresowanych do nich rozwiązań) i pieniądze (bez nich nie da się robić żadnej polityki, a już na pewno nie demograficznej; poza tym wydatek na dzieci to inwestycja!).

Czy nasi mierni politycy dojrzeli do takich wniosków i są w stanie wprowadzić w życie całościowy program na rzecz rodzin? Chciałbym wierzyć, że tak jest lub przynajmniej że kiedyś tacy politycy się znajdą. Na razie, ciesząc się z karty, pozostaje przypominać im, że jest ona zaledwie początkiem tego, co powinni zrobić.