Po jednej stronie stoją ci, którzy uważają, że cytowana przez „Wprost" rozmowa Bartłomieja Sienkiewicza z Markiem Belką to merytoryczna debata dwóch zatroskanych o przyszłość Polski polityków radzących nad metodą ratowania państwa przed skutkami kryzysu budżetowego. Drudzy, do których należą m.in. były wicepremier i prezes NBP Leszek Balcerowicz, podpisują się pod tezą, że doszło do ryzykownego dla państwa polskiego kupczenia niezależnością banku centralnego i przekroczenia przez jego prezesa konstytucyjnych granic apolityczności.
W chór tych pierwszych wpisuje się premier Donald Tusk, który co prawda potępił styl i estetykę dyskusji gości restauracji Sowa & Przyjaciele, ale nie dostrzega w tej rozmowie ani karalnego przekroczenia prawa, ani podstaw do dymisji ministra. Na temat Marka Belki i jego postulatu wyrzucenia z rządu Jacka Rostowskiego wypowiadać się natomiast w ogóle nie chce, bo „nie jest rolą premiera komentowanie czy wpływanie na NBP". To istota – zdaje się tłumaczyć premier – niezależności banku centralnego.
W tym, co powiedział wczoraj Donald Tusk, widzę jednak wiele niekonsekwencji. Po pierwsze, zbagatelizowanie treści rozmowy Sienkiewicza z Belką nie współgra z pełną powagi konstatacją premiera, że „mamy ostry kryzys rządowy", co „budzi (...) najwyższy niepokój".
Czyżby niepokój miał budzić tylko fakt nagrywania przez niemal rok rozmów wysokich przedstawicieli państwa, co nosi znamiona „zamachu na polskie państwo"? A może niepokoi również to, że jeden z kluczowych ministrów okazuje się „niekompetentny" w sprawach, w których nie powinien się wypowiadać? A jeśli tak, to czemu się wypowiada, dezawuując jakość i treść polityki realizowanej w ciągu sześciu lat przez gabinet Donalda Tuska? ?I czy aby jest kompetentny w sprawach, które do niego należą, jeśli on sam jest pierwszą ofiarą podsłuchów, a nadzorowane przez niego służby dopuszczają do „ostrego kryzysu rządowego", by użyć słów samego premiera?