Arytmetyka jest prosta. Nie kto inny, lecz Bejnamin Netanjahu ma nadal wszystkie karty w ręku. Jak wynika z exit pools, jego Likud może dysponować 27-28 miejscami w 120-osobowym Knesecie i wspólnie z kilkoma innymi prawicowymi partiami ma szansę utworzyć koalicję dysponującą wymaganą większością.
Co innego Blok Syjonistyczny Icchaka Herzoga i Cipi Liwni, do niedawna minister sprawiedliwości w rządzie Netanjahu. Zjednoczona centrolewica może liczyć, według obecnych danych, na 27 miejsc w Knesecie. Ma więc małe szanse na skompletowanie rządu cieszącego się poparciem większości parlamentarnej z tej prostej przyczyny, że trudno jej będzie znaleźć koalicjantów. Ale nie takie rzeczy się już w Izraelu działy. Nie mówiąc już o możliwości powstania rządu jedności narodowej, a więc dwóch głównych przeciwników w obecnych wyborach, do czego nawoływał jeszcze kilka dni temu prezydent Ruewen Riwlin. Jaki będzie rząd, dowiemy się najpóźniej po 42 dniach, kiedy to powinny zostać zakończone wszelkie negocjacje koalicyjne.
Mało prawdopodobne, aby uczestniczyli w nich izraelscy Arabowie, którzy występowali w tych wyborach zjednoczeni. Zjednoczona Lista Arabska zdobyła zapewne 13 mandatów, stając się trzecią siłą polityczną Izraela, po raz pierwszy w historii. Jednak bez możliwości udziału w koalicji rządowej. Na to jest nadal w państwie żydowskim za wcześnie. Arabowie oraz komuniści z partii Hadasz mogą jednak wspierać Blok Syjonistyczny w parlamencie. Nie rokuje to jednak sukcesu Icchaka Herzoga w dziele tworzenia rządu, gdyby z jakiś powodów otrzymał taką misję od prezydenta.