Kolejna odsłona sporu między Pałacem Prezydenckim a rządem, którą tym razem można nazwać aferą notatkową, pokazuje, do jakich absurdów prowadzi wzajemna próba delegitymizacji zwaśnionych obozów politycznych. Konflikt wybuchł, gdy przedstawiciel Polski, prezydent Karol Nawrocki, wreszcie został doproszony do udziału w konsultacjach na linii USA–Ukraina–Unia Europejska. Oznaczało to jednak, że wbrew sączącej się z obozu liberalnego opowieści o tym, że w Polsce zamiast prezydenta jest „sutener” (tę wymyślną frazę ukuła członkini Nadzwyczajnej Komisji przy Ministerstwie Sprawiedliwości Klementyna Suchanow), Zachód uznaje Nawrockiego nie tylko za głowę państwa, ale też za godnego udziału w takich formatach.
Dlaczego wybuchła afera o to, że rząd i prezydent nie dzielą się notatkami z ważnych spotkań międzynarodowych?
I oto nagle z rządu dobiegają informacje, że otoczenie Nawrockiego nie dzieli się z rządem notatkami z międzynarodowych spotkań. Jakby obóz rządzący nie mógł się pogodzić z tym, że coś prezydentowi jednak wyszło – zaproszono go do rozmowy z Donaldem Trumpem. Można zrozumieć traumę, jaką przeżywa obóz liberalny po wyborze nielubianego przez siebie prezydenta, ale to jeszcze nie powód, by szkodzić Polsce kolejną awanturą o… no właśnie – o co?
Im prezydent i premier bardziej się zgadzają w kwestiach fundamentalnych, tym bardziej muszą wszczynać zastępcze wojny, by utrzymać dalej polaryzację. Bo przecież zarówno premiera, jak i prezydenta obustronnie napędzany spór buduje
A akurat w poniedziałek koordynator służb specjalnych wraz z ministrem obrony narodowej zaproponowali prezydentowi spotkanie, by zakończyć trwający od półtora miesiąca impas dotyczący kontaktów na linii Pałac Prezydencki – służby specjalne. Kontaktów, które z powodu konfliktu premiera i prezydenta nie istniały. Ale nie jest tak, że Nawrocki jest tu niewinną ofiarą agresji ze strony rządu. To on podkreśla nieustannie swą niechęć do Tuska, cały czas krytykuje rząd. A to zarzuca mu lenistwo, a to próby wprowadzenia cenzury, a to doprowadzenie finansów do katastrofy, odmawia też awansów, o które w służbach wnioskował rząd, podobnie jak nie podpisuje nominacji ambasadorskich. To Nawrocki próbuje suflować narrację, w myśl której jeśli coś się udaje w relacjach międzynarodowych, to jego zasługa, a jeśli coś kuleje – winny jest rząd.