Na pewno zginął, w Teheranie, polityczny przywódca palestyńskiego Hamasu Ismail Hanija. Do ataku na dom, w którym się zatrzymał, Izrael się nie przyznał, ale wątpiących w to, że stoi za atakiem, raczej brak.
Oba ataki, na lidera Hamasu i lidera Hezbollahu, dotyczą Iranu w wyjątkowy sposób
Już jeden atak zapowiadałby eskalację, a co dopiero mówić o dwóch. Oba dotyczą Iranu w wyjątkowo symboliczny sposób. Nie tylko dlatego, że obie organizacje, których liderzy byli niemal w tym samym czasie celami tych precyzyjnych uderzeń, wykonują z poparciem Islamskiej Republiki najgorsze zadania na Bliskim Wschodzie – w tym atakują Izraelczyków.
Przede wszystkim dlatego, że się okazało, że VIP-a terrorystę tak łatwo można zabić w Teheranie. Ismail Hanija korzystał do tej pory z uroków życia z dala od Strefy Gazy, głównie w Katarze i trochę w Turcji, państwach związanych z Zachodem, w szczególności Stanami Zjednoczonymi. Mógł się czuć bezpieczny i bezkarny.
Upokorzenie dla Iranu jest tym większe, że Hanija przyjechał na zaprzysiężenie nowego irańskiego prezydenta Masuda Pezeszkiana. Z tej okazji pojawili się w Teheranie także liderzy innych dołączających się do walki z Izraelem organizacji, które Iran wspiera: jemeńskich Hutich, palestyńskiego Islamskiego Dżihadu oraz Hezbollahu. Pewnie wznoszą dziękczynne modły, że to nie oni znaleźli się na celowniku.
Zemsta musi nastąpić. Ze strony Hamasu, Hezbollahu i Iranu
Zemsta musi nastąpić. Ze strony Hamasu, Hezbollahu i – to najistotniejsze – Teheranu. W kręgu działań odwetowych poruszamy się od miesięcy, właściwie od wybuchu wojny w Strefie Gazy, wywołanej wielkim atakiem terrorystycznym Hamasu na Izrael 7 października. Iran raz, w kwietniu, zdecydował się na atak dronami na terytorium Izraela, odpowiadając na izraelski nalot na swoją placówkę w Damaszku. Izrael zapolował w ostatni wtorek na lidera Hezbollahu w odwecie za rakietowy atak tej organizacji, w wyniku którego zginęło kilkunastu izraelskich druzów z anektowanych Wzgórz Golan.