Michał Szułdrzyński: Jak zostać na Twitterze rzecznikiem PiS

Elon Musk, podkładając bombę pod system weryfikacji kont na Twitterze, zrobił wiele, by kampania wyborcza w Polsce stała się festiwalem dezinformacji.

Publikacja: 24.04.2023 18:14

Kancelarie premiera i prezydenta postanowiły za swoją weryfikację zapłacić. Nie zrobiła tego Kancela

Kancelarie premiera i prezydenta postanowiły za swoją weryfikację zapłacić. Nie zrobiła tego Kancelaria Sejmu i jej profil wygląda dziś jak profil każdego anonimowego użytkownika

Foto: AdobeStock

Kiedyś sprawa była prosta. To „kiedyś” to nie tak bardzo dawno temu, bo mniej więcej do zeszłego czwartku. Jak było? Ano tak, że jeśli chciałem sprawdzić najnowszy komunikat jakiegoś urzędu czy polityka, szukałem jego konta na Twitterze. Wystarczyło sprawdzić, czy przy nazwisku widnieje niebieski znaczek, dzięki któremu Twitter – po zweryfikowaniu tego, kto je prowadzi – gwarantował, że to konto danej osoby (mniej lub bardziej publicznej). Był to też najprostszy sposób na stwierdzenie, czy krążące w sieci obrazki z czyimś wpisem są oryginalne, czy może ktoś coś zmanipulował albo podszył się pod znaną osobę, dodał jej zdjęcie i próbował wkręcać ludzi.

Ale Elon Musk uznał, że wie lepiej, jak powinien wyglądać proces weryfikacji na kupionym przez niego jesienią serwisie. Od razu ogłosił, że za znacznik weryfikacji trzeba będzie płacić. Dla osób prywatnych to kilka dolarów (około 35 zł), ale dla instytucji cena weryfikacji jest znacznie wyższa – ponad 5 tys. zł miesięcznie.

Czytaj więcej

Twitter nie umiera. Czyżby Musk miał rację (i szczere intencje)?

Ponieważ użytkownicy nie palili się do tego, by Muskowi płacić, miliarder postanowił przyspieszyć proces i w zeszłym tygodniu zdecydował o masowym skasowaniu znaczników. Niebieski ptaszek zniknął m.in. ze śledzonego przez miliony użytkowników konta papieża Franciszka, po paru godzinach nadano mu szary – potwierdzający, że to oficjalny profil rządu lub organizacji międzynarodowej (na razie bezpłatny, choć kto wie, co będzie dalej). Szare znaczniki mają np. premier Mateusz Morawiecki i prezydent Andrzej Duda.

Kancelarie premiera i prezydenta postanowiły za swoją weryfikację zapłacić. Nie zrobiła tego Kancelaria Sejmu i jej profil wygląda dziś jak profil każdego anonimowego użytkownika. Status zweryfikowanego użytkownika stracił resort spraw wewnętrznych, podobnie jak MON czy MSZ, zaś parodyjny profil Agencji Bezpieczeństwa Narodowego szczyci się niebieskim ptaszkiem przy nazwie, upewniając internautów, że mają do czynienia ze zweryfikowanym użytkownikiem. Co zabawne, w poniedziałek Twitter zawiesił konto popularnego serwisu streamingowego Disney Junior UK, ponieważ zostało zweryfikowane na użytkownika, który się pod Disneya podszył, zamieszczając wulgaryzmy i rasistowskie teksty.

Jak rozumiem, kancelarie premiera i prezydenta postanowiły zapłacić, by nie ryzykować w czasie wojny sytuacji, gdy ktoś się podszyje pod szefa polskiego rządu lub głowę państwa, by nadać fałszywy komunikat

Donald Tusk zapłacił osiem dolarów za weryfikację, nie zrobili tego Szymon Hołownia, Władysław Kosiniak Kamysz, ani Rafał Bochenek (rzecznik prasowy PiS), teraz więc łatwo się pod nich podszyć. W efekcie mamy system, w którym, jeśli widzimy niezweryfikowanego użytkownika, to wcale nie mamy pewności, czy to prawdziwa czy fałszywa postać. A jak mamy zweryfikowanego, też nie mamy pewności, ale prawdopodobieństwo jest przynajmniej mniejsze.

Jak rozumiem, kancelarie premiera i prezydenta postanowiły zapłacić, by nie ryzykować w czasie wojny sytuacji, gdy ktoś się podszyje pod szefa polskiego rządu lub głowę państwa, by nadać fałszywy komunikat. Ale wojna to jedno. Trwa właśnie kampania wyborcza. Podkładając bombę pod system weryfikacji kont na Twitterze, Elon Musk zrobił wiele, by prócz zwykłych problemów naszej debaty publicznej, kampania stała się festiwalem dezinformacji.

Kiedyś sprawa była prosta. To „kiedyś” to nie tak bardzo dawno temu, bo mniej więcej do zeszłego czwartku. Jak było? Ano tak, że jeśli chciałem sprawdzić najnowszy komunikat jakiegoś urzędu czy polityka, szukałem jego konta na Twitterze. Wystarczyło sprawdzić, czy przy nazwisku widnieje niebieski znaczek, dzięki któremu Twitter – po zweryfikowaniu tego, kto je prowadzi – gwarantował, że to konto danej osoby (mniej lub bardziej publicznej). Był to też najprostszy sposób na stwierdzenie, czy krążące w sieci obrazki z czyimś wpisem są oryginalne, czy może ktoś coś zmanipulował albo podszył się pod znaną osobę, dodał jej zdjęcie i próbował wkręcać ludzi.

Pozostało 81% artykułu
Komentarze
Jerzy Haszczyński: Zdeterminowani obrońcy Ukrainy
Komentarze
Bogusław Chrabota: Budownictwo socjalne to błędna ścieżka
Komentarze
Michał Płociński: Polska w Unii – koniec epoki młodzieńczej. Historyczna zmiana warty
Komentarze
Izabela Kacprzak: Ministrowie i nowi posłowie na listach do europarlamentu to polityczny cynizm Donalda Tuska
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Adam Bodnar ujawnia nadużycia ws. Pegasusa. To po co jeszcze komisja śledcza?