Układy i zasady działają tak długo, aż ktoś ich nie złamie. Polska złamała zasady Unii Europejskiej, ale tłumaczy ustami ministra Roberta Telusa, że „tylko troszkę”. Za nami poszli inni. Unia musi się liczyć z głosem pięciu krajów przyfrontowych, które mają problem z ukraińską żywnością, i dlatego udaje, że nikt niczego nie naruszył. W ten sposób wspólnota celna i polityczna trwa, choć głównie na papierze. Jeśli Unia wyda teraz zgodnie z propozycją szefowej Komisji Europejskiej oficjalny zakaz importu z Ukrainy dla całej Wspólnoty, usankcjonuje to nieposłuszeństwo.
„Otworzyliśmy oczy UE, że jest problem i to nie tylko na dziś, jest to problem na kolejne lata, bo wszystko wskazuje, że Ukraina przystąpi do UE. Będzie to miało wpływ na polskie rolnictwo” – mówił minister rolnictwa podczas kongresu Polska Wieś XXI. Nie wspomniał o tym, że rząd miał oczy zamknięte całkiem tak jak Komisja Europejska, a przecież powinien widzieć lepiej, bo silosy z ukraińskim zbożem i tiry wjeżdżające na teren Polski, które z niej potem nie wyjeżdżały, miał pod nosem.
Czytaj więcej
Polska musi się przygotować na koszty związane z wejściem wschodniego sąsiada do UE. Wprowadzony pod wpływem nacisków rolników zakaz importu pokazuje, że potrzeba na to czasu.
Rozmowy Komisji z buntownikami zamarły do poniedziałku. Każdy ma wziąć głęboki oddech i przemyśleć argumenty za i przeciw rozszerzaniu embarga. Nie słychać jednak, by w tych dyskusjach ktoś martwił się o stworzenie systemu dowozu ukraińskiej żywności do miejsc, w których jest ona bardzo potrzebna, czyli tam, gdzie jest głód. Takie hasło przyświecało przecież otwieraniu granic Unii na początku dawania głośnych wyrazów solidarności z walczącym krajem. „Zniesiemy cło, a dzięki temu biedne kraje Afryki otrzymają żywność” – cieszyli się politycy unijni. Dla polskich włodarzy ważniejsze było wymachiwanie wojenną flagą i ceremonialne wyjazdy do Kijowa.
Afryki nie nakarmiono, bo nikt tego nie sfinansował, nie powstał plan, nie było kontenerów, statków ani wagonów. W portach w Gdyni, Bilbao, Rostocku i Rotterdamie nie było czego ładować. Wygląda więc na to, że bogata Unia zaoszczędziła parę groszy, pewnie żeby mieć więcej środków na Frontex i obozy dla uchodźców uciekających przed głodem. A Polska? Nasza chata z kraja. Promujemy obecność Ukrainy w Unii Europejskiej, bo jesteśmy mili i solidarni, i też nie lubimy Putina. Rząd również popiera – przynajmniej dopóki nie trzeba za to zapłacić spadkiem poparcia w sondażach w roku kampanii wyborczej. Dziś minister Telus „otwiera oczy” KE na to, że Ukraina produkuje dużo żywności i bez żadnego respektu po prostu chce wejść do Unii. Wojna wojną, a interesy jak zwykle.