„Brawo, minister Czarnek, wstajemy, brawo!” – wykrzykiwał z mównicy wiceminister Janusz Kowalski z Solidarnej Polski w akcie zachwytu nad kolegą z PiS. Rzadko się ostatnio zdarza takie manifestowanie uczuć wobec koalicjanta, i to po obu stronach politycznej barykady.
Sejmowe głosowania w sprawach wiatraków i nowelizacji ustawy o Sądzie Najwyższym pokazały, że obóz władzy ma większość. A trzykrotne odrzucenie wniosków o odebranie immunitetu posłom opozycji pokazało, że tej większości nie ma. Raz więc to rząd większościowy, a raz mniejszościowy, i tak będzie do samych wyborów.
Czytaj więcej
Sejm przyjął projekt ustawy o energetyce wiatrowej. Mimo forsowanej przez Solidarną Polskę poprawki dotyczącej 1000 m odległości wiatraków od zabudowań, Sejm zgodził się na 700 metrów.
Dyscyplinowanie koalicjanta już się w Zjednoczonej Prawicy zaczęło. Niepewną postawę Solidarnej Polski skomentował w publicznym radiu Ryszard Terlecki: „Wewnętrzny koalicjant, który właściwie nie jest koalicjantem, bo przecież ta ekipa kandydowała z naszych list i potem się zaczęła uniezależniać, jest obciążeniem coraz większym” – mówił. „Jestem zwolennikiem radykalnych rozwiązań, to znaczy, niewzięcia na listy naszych koalicjantów, ale moje zdanie póki co jest odosobnione” – przyznał wicemarszałek Sejmu.
Trzymając w ręku kij, wskazał jednak także i marchewkę, której dysponentem jest Jarosław Kaczyński. Bo prezes podobno uważa, że „jednak powinniśmy razem pójść do wyborów”. „Rzeczywiście może to przysporzyć te 0,5 proc., które byśmy stracili, gdyby koalicjanta na naszych listach nie było, ale przypuszczam, że zyskalibyśmy z kolei jakiś procencik, jakby wyborcy zobaczyli, że ich nie ma” – kpił bezlitośnie z klubowych kolegów Terlecki.