Minęło już kilka dni, od kiedy odeszła, ale świat nie drgnął w posadach. Może poza odruchem kilku milionów pismaków, którzy rzucili się do klawiatur, by dać wyraz swoim własnym i zbiorowym emocjom. Prawdziwym czy udawanym. Bo jednak odszedł ktoś, kto był wielkim symbolem, może największym spośród żyjących na Ziemi.
Piszę, że świat nie drgnął w posadach, bo zgon 96-letniej monarchini nie przełożył się automatycznie na geopolitykę, światową gospodarkę, integralność Wielkiej Brytanii czy Brytyjskiej Wspólnoty Narodów. Ale czy się nie przełoży? Musi bowiem budzić szczególną refleksję kwestia nierównoległości losów Elżbiety II z krajem, nad którym choć panowała, to nigdy nim nie władała. Królowa perfekcyjna, może nawet najlepsza w historii, była jednak niemal niemym świadkiem rozpadu najpierw imperium kolonialnego, a następnie stopniowego słabnięcia politycznej roli swojego państwa. Odpadały kolonie, w błyskawicznym tempie zwyciężała wola wolności podbitych przez jej przodków narodów, traciły znaczenie armia w czerwonych mundurach i floty pancerników. Siłę brytyjskich hut i kopalń przejmowały powoli londyńskie City i przemysł rozrywkowy; wszyscy ci Beatlesi, James Bond, Monty Python czy Jaś Fasola. To oni stawali się Anglią. Nawet język angielski oderwał się na dobre i na zawsze od macierzy; stał się wspólnym dobrem ludzkości.
Czytaj więcej
Elżbieta II formalnej władzy nie miała. A jednak na jej pogrzeb przyjadą najważniejsi politycy świata.
Czy była w stanie zatrzymać ten proces? Dowiemy się już niedługo. Bo trudno odrzucić powtarzaną przez wielu hipotezę, że była ostatnią reminiscencją wielkiej przeszłości. Jej autorytet łączył podzielony dramatycznie ostatni skrawek imperium; Szkocja czy Irlandia Północna trwała przy koronie głównie ze względu na lojalność wobec dynastii, której była wizerunkiem. Czy jej następcy podołają wyzwaniu? Bo Wielką Brytanię czekają setki poważnych wyzwań. Coraz trudniejszych po brexicie. Widzimy to w londyńskim parlamencie, widzimy na brytyjskich ulicach. Punkt ciężkości świata przenosi się w szybkim tempie poza Wyspy.
W samej zaś Anglii zarówno premier, jak i głowa państwa zmieniają się w sytuacji największego konfliktu militarnego po II wojnie światowej. W tej sprawie Wielka Brytania okazała się wyjątkowo jednoznaczna jako przyjaciel i sojusznik wolnej, demokratycznej Ukrainy. Wspierała ją doradcami, sprzętem. A na Putina patrzono w Londynie bez złudzeń, podobnie jak w Warszawie. Mamy nadzieję, że to się nie zmieni; że jeden z wciąż najważniejszych krajów NATO i mocarstwo atomowe nie zmieni kursu. Niemniej trzeba z uwagą przyglądać się temu, co się wydarzy po tym, jak już wybrzmią chóry w Westminsterze, kiedy skończy się pogrzebowy spektakl ze świata Windsorów. I trzymać kciuki za Albion.