Cztery miesiące temu, gdy z inicjatywy Joe Bidena Zachód szykował się do nałożenia daleko idących sankcji na Rosję, mówiono o bliskim bankructwie kraju i buncie rosyjskiego społeczeństwa przeciwko reżimowi Putina. Dziś kurs rubla względem dolara bije rekordy niespotykane od 2015 r., a dochody z eksportu rosyjskiego państwa, m.in. dzięki przekierowaniu dostaw ropy do Indii i Chin, pozostają na bardzo wysokim poziomie. To zaś Niemcy z powodu ograniczenia dostaw rosyjskiego gazu coraz mocniej obawiają się nadchodzącej zimy. Wyrazem narastającego zmęczenia na Zachodzie kosztami gospodarczymi wojny są też wyniki wyborów parlamentarnych we Francji, gdzie Emmanuel Macron stracił bezwzględną większość, a prorosyjska skrajna prawica i lewica są na fali. Z kolei w Bułgarii upadek prozachodniego rządu Kiroła Petkowa oznacza, że Macedonia Północna i Albania, które odpowiednio od 17 i 8 lat mają status kandydata do UE, znów będą musiały uzbroić się w cierpliwość w oczekiwaniu na rozpoczęcie rokowań akcesyjnych.

Czytaj więcej

Bałkańska lekcja dla Kijowa

W takim układzie znacznie bezpieczniejszym miernikiem intencji Unii są działania podejmowane na krótką metę. Gdy Rosja wyciąga rękę po Donbas i grozi całkowitym odcięciem Ukrainy od morza, kluczowe są szybkie dostawy ciężkiego uzbrojenia. Niestety, Niemcy zachowują się tu opieszale. Tylko jedna trzecia zapowiedzianej przez Berlin broni trafiła w ręce Kijowa. Nie lepiej wypada pod tym względem Francja, która przecież podobnie jak RFN jest jednym z największych eksporterów broni na świecie.

Niepokojące sygnały pojawiają się też na froncie dyplomatycznym. „Die Welt” pisał niedawno, że w czasie wizyty w Kijowie przywódcy Niemiec, Francji i Włoch w czasie zamkniętych rozmów naciskali na Zełenskiego, aby pogodził się z koncesjami terytorialnymi na rzecz Rosji, byle zawrzeć pokój. Berlin i Paryż gorąco temu zaprzeczają. Jak długo?