„Ulica i zagranica (Ameryka), czyli presja ma sens. Niech nikt już nie mówi, że nie warto, że się nie da, że nic nie możemy. Możemy i musimy” – napisał Donald Tusk tuż po tym, gdy prezydent Andrzej Duda ogłosił, iż nie podpisze nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji. Wpis na pierwszy rzut oka wygląda jak znane (i chyba lubiane) przez Tuska przejechanie prętem po kratach, by podrażnić PiS oraz twardy elektorat tej partii i skłonić jednych i drugich do przesadnych reakcji, które wywołują z kolei przesadne kontrreakcje – a wszystko to w efekcie pogłębia polaryzację, która jest istotą starcia Donald Tusk – Jarosław Kaczyński.

Czytaj więcej

Tusk o wecie Dudy: Ulica i zagranica, możemy i musimy

Tym razem chodzi jednak chyba o coś więcej. Dotychczas o opozycji, która ucieka się po pomoc do „ulicy i zagranicy” mówił raczej PiS, ukazując taką taktykę jako dowód bezradności politycznych oponentów. Oto PiS wygrywa kolejne wybory, realizuje kolejne projekty, idzie na zwarcie z Unią Europejską, USA, Izraelem, Czechami, a opozycja może tylko protestować – w kraju i za granicą – co na rządzących nie robi żadnego wrażenia. Innymi słowy „ulica i zagranica” była symbolem indolencji opozycji i jej braku wpływu na otaczającą Polaków rzeczywistość. A stwarzanie wrażenia, że opozycja takiego wpływu jest całkowicie pozbawiona, jest dla planów PiS-u dotyczących trzeciej kadencji u steru rządów państwa kluczowa. Chodzi o stworzenie wrażenia, że PiS – jak niegdyś właśnie Tusk – nie ma z kim przegrać. Jak pokazał niedawny sondaż IBRiS dla „Rzeczpospolitej” w tworzeniu takiej narracji obóz rządzący jest na razie skuteczny, skoro nawet zwolennicy opozycji uważają, że nie jest ona gotowa do przejęcia władzy.

Stąd podjęta przez Tuska próba zmiany treści, jaka kryje się za frazą „ulica i zagranica”, ma na celu przyznanie opozycji atrybutu sprawczości – choćby w tej tylko sprawie. Nie wiemy, co kierowało Andrzejem Dudą, gdy podjął decyzję o wecie – ale z punktu widzenia opozycji ważne jest stworzenie wrażenia, że to właśnie jej działania zmusiły prezydenta do takiej, a nie innej decyzji. Z jednej strony „ulica” – czyli protesty w całym kraju, do których opozycja przecież zachęcała, z drugiej „zagranica” – czyli presja opinii międzynarodowej, pod którą Donald Tusk, były przewodniczący Rady Europejskiej chce się najwyraźniej podłączyć, puszczając do publiczności oko, że jego kontakty międzynarodowe z czasów kierowania rządem czy pracy w Brukseli, nie są tu bez znaczenia.

Jeśli opinia publiczna uwierzy, że prezydent ugiął się pod presją współtworzoną przez opozycję, może to dać jej polityczne paliwo. Bo PiS jest silny swoją sprawczością, ale również bezsilnością swoich konkurentów. Tymczasem „lex TVN” daje szansę na to, by przekonywać, że role mogą się odwrócić.