Andrzej Łomanowski: Łukaszenko forever

Białoruski dyktator postanowił dokonać reformy konstytucyjnej, przetasować uprawnienia władz wykonawczych, przestać się nazywać „prezydentem" i rządzić, rządzić Białorusią do samego końca – swojego lub jej.

Publikacja: 29.11.2021 19:13

Andrzej Łomanowski: Łukaszenko forever

Foto: AFP

Niedoścignionym wzorem i ideałem liderów Rosji i jej sojuszników jest Azerbejdżan, gdzie władza prezydencka przeszła płynnie z ojca Hejdara Alijewa na syna Ilhama. Ale poza rodem Alijewów nikomu innemu się to nie udało. Samego Łukaszenkę jeszcze w zeszłym miesiącu nawoływano z Rosji, by „no chociaż oddał władzę synowi".

Nic z tego. Tak jak i w innych państwach na ogromnych przestrzeniach byłego ZSRS znajdujących się nadal w orbicie Rosji. W Azji Środkowej utworzenie „prezydenckich dynastii" nie udało się albo z powodu nagłej śmierci prezydentów (Turkmenistan, Uzbekistan), albo z powodu ich obalenia (czy też ciągłego obalania jak w Kirgizji). Jedynie były już prezydent Kazachstanu Nursułtan Nazarbajew potwierdził opinię o sobie jako o mądrym polityku. Po kilku nieudanych próbach założenia dynastii usunął się w cień, robiąc miejsce następcy spoza rodziny.

Czytaj więcej

Łukaszenki pomysł na emeryturę

Dalszemu utrzymaniu władzy przez obecnych przywódców służą tzw. reformy konstytucyjne. Prekursorem w tym względzie był właśnie Łukaszenko. W jego ślady poszedł po latach Władimir Putin, pozostawiając sobie możliwość trwania u sterów aż do śmierci (i obecnie nic nie wskazuje na to, że nie zechce z tego wariantu skorzystać). Na przestrzeniach byłego ZSRS można nawet wytyczyć granicę między państwami, które żyją mniej więcej normalnie i od czasu do czasu (w różny sposób) zmieniają przywódców (Ukraina, Gruzja czy Armenia), oraz pozostałymi, słynącymi ze swej stabilności (z wyjątkiem buntowniczej Kirgizji) i wprowadzającymi „reformy konstytucyjne". Z jednej strony tej granicy mamy do czynienia jednak ze standardami europejskimi, a z drugiej z czymś, co Karol Marks nazywał „azjatyckimi despotiami".

Bez dwóch zdań Łukaszenko należy do tego drugiego obozu. Znajduje się też w nim Nursułtan Nazarbajew, który władzę przekazał w sposób pokojowy, choć niedemokratyczny. Ale do dokonywania takich szarad trzeba być politykiem na miarę Nazarbajewa.

Tymczasem kapelusz Kazacha spadłby Łukaszence na nos. Pozostanie on u władzy za wszelką cenę i zza każdych nowych dekoracji ustawionych w Mińsku będą sterczały jego uszy.

Niedoścignionym wzorem i ideałem liderów Rosji i jej sojuszników jest Azerbejdżan, gdzie władza prezydencka przeszła płynnie z ojca Hejdara Alijewa na syna Ilhama. Ale poza rodem Alijewów nikomu innemu się to nie udało. Samego Łukaszenkę jeszcze w zeszłym miesiącu nawoływano z Rosji, by „no chociaż oddał władzę synowi".

Nic z tego. Tak jak i w innych państwach na ogromnych przestrzeniach byłego ZSRS znajdujących się nadal w orbicie Rosji. W Azji Środkowej utworzenie „prezydenckich dynastii" nie udało się albo z powodu nagłej śmierci prezydentów (Turkmenistan, Uzbekistan), albo z powodu ich obalenia (czy też ciągłego obalania jak w Kirgizji). Jedynie były już prezydent Kazachstanu Nursułtan Nazarbajew potwierdził opinię o sobie jako o mądrym polityku. Po kilku nieudanych próbach założenia dynastii usunął się w cień, robiąc miejsce następcy spoza rodziny.

Komentarze
Michał Płociński: Polska w Unii – koniec epoki młodzieńczej. Historyczna zmiana warty
Komentarze
Izabela Kacprzak: Ministrowie i nowi posłowie na listach do europarlamentu to polityczny cynizm Donalda Tuska
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Adam Bodnar ujawnia nadużycia ws. Pegasusa. To po co jeszcze komisja śledcza?
Komentarze
Mirosław Żukowski: Chińczycy trzymają się mocno. Afera z dopingiem zamieciona pod dywan?
Komentarze
Jerzy Haszczyński: Zdeterminowani obrońcy Ukrainy