Po co Trumpowi było spotkanie z Putinem? Tego do końca nie wiem. Za to doskonale wiadomo, co zyskał w Helsinkach Putin. Donald Trump demonstracyjnie zakończył izolację Rosji na scenie światowej polityki i pozwolił jej symbolicznie wrócić w świetle reflektorów na plan pierwszy. Piszę „symbolicznie”, bo przecież nikt poza elitami moskiewskimi się nie łudzi, że świat znów stanie się bipolarny na zasadach z czasów „żelaznej kurtyny”. Putinowska Rosja, opierająca swoją gospodarkę na surowcach i pompująca 14 proc. budżetu w zbrojenia, jest i pozostanie mocarstwem drugiej kategorii. Potencjał militarny nie zastąpi kwestii demograficznych i gospodarczych.
Czytaj także: Chiny nie zastąpią Stanów Zjednoczonych
Jeśliby silić się na udowodnianie, że układ bipolarny wciąż istnieje, to tylko na osi Waszyngton – Pekin. Tym drugim światowym graczem są Chiny, z dziesięciokrotnie większym potencjałem ludzkim i ośmiokrotnie większym gospodarczym od Rosji. I to właśnie Chiny są ukrytym bohaterem Helsinek i zapewne były głównym tematem dwugodzinnej, poufnej rozmowy Donalda Trumpa z prezydentem Rosji.
Jaka jest ta światowa układanka z Chinami w tle? Po pierwsze Trump, całkiem słusznie, uznaje Pekin za głównego konkurenta USA. Rozpoczął z Chińczykami wojnę celną, próbuje obudzić w Ameryce proces inwestycyjny i zmienić profil swojego rynku z proimportowego, na proeksportowy. Sprzeciwia się chińskiej ekspansji politycznej i podejmuje działania ochronne przeciwko chińskiemu szpiegostwu przemysłowemu w USA.
Czy ta polityka może się udać? Trudno o tym dziś rozstrzygać, ale w tym kontekście potrzebuje politycznych i ekonomicznych sojuszników. I nagle na takiego wyrasta Putin.