W swojej sprawie

Wildstein na Niedzielę

Publikacja: 17.01.2010 02:08

Bronisław Wildstein

Bronisław Wildstein

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

[link=http://blog.rp.pl/wildstein/2010/01/17/w-swojej-sprawie/]Skomentuj na blogu[/link]

W minionym tygodniu któryś raz z rzędu "Gazeta Wyborcza" zajęła się zarzutami jakie NIK wystosował wobec TVP. W grudniu ubiegłego roku organ Michnika ogłosił, że dotyczą one 150 mln złotych, które jakoby nieprawnie wydała telewizja w latach 2007-2009. Ponieważ odwołany zostałem ze stanowiska prezesa TVP w lutym 2007 roku, sprawa poniekąd dotyczy i mnie. Skwapliwie wykorzystała to "Wyborcza" otwierając moim wizerunkiem poczet skorumpowanych. Również moje nazwisko wymienione zostało wśród defraudantów na miejscu pierwszym. Wprawdzie każdy kto przeczytał tekst musiał zorientować się, że zarzuty mnie nie dotyczą, ale kto czyta dokładnie artykuły? Zdjęcie i tytuł wystarczą.

Za inne kłamstwa pod moim adresem już sporo ponad rok temu temu pozwałem autorkę owego tekstu Agnieszkę Kublik i naczelnego "Wyborczej". Właściwie pozwałem za powtarzanie kłamstw, gdyż za pierwszym razem wystosowałem do gazety list, wskazujący fałsze. Chodziło o nieprawdziwe dane na temat odpraw dla "moich" ludzi i zmian kontraktów jakich miałem dokonać, (nie dokonałem), gdy zorientowałem się, że mogę zostać wyrzucony przed końcem kontraktu — właściwie dowiedziałem się o tym nieomal w momencie powołania. Sprostowanie zostało opublikowane, ale współautorka owego artykułu, przy innej okazji, powtórzyła swoje kłamstwa. Dopiero to spowodowało, że zwróciłem się do sądu.

Nb. Kublik w swoim miejscu zamieszkania nie odbierała pozwów ponad rok i trzeba było zastosować specjalny tryb, aby proces stał się możliwy. Proces nadal się nie rozpoczął ponieważ zachorował drugi z pozwanych. To a propos praworządnych z "Wyborczej". Skądinąd bardzo zabawne są tłumaczenia prawników Kublik i Michnika. Otóż nic nie piszą oni o faktach, wyjaśniają natomiast, że celem ich klientów nie było "poniżenie mnie". Jeszcze raz wyjaśniam fundamentalną różnicę między moim pozwem, a procesami wytaczanymi przez Michnika. Mnie chodzi o podanie kłamliwych faktów, nie o interpretację. Niech sobie "Wyborcza" pisze jakim to drań.

Sądzę, że tekst specjalistki od brudnej roboty "Wyborczej" tym razem (w grudniu) pisany był z prawnikiem. Raport zachodzi na moją kadencję? Zachodzi. A przecież "Wyborcza" nie rozstrzyga kto odpowiedzialność ponosi. Chodzi o skojarzenia, które u czytelników wywołać należy. Do artykułu trudno się przyczepić, a sprawę rozstrzyga tytuł i fotografia. Funkcjonuje to zwłaszcza w odpowiednim otoczeniu. W dniu, w którym artykuł się ukazał, Monika Olejnik pytała w "Radiu Zet" Jarosława Gowina: Co pan sądzi o kompromitacji jaką dla Wildsteina i Urbańskiego jest raport NIK. Oczywiście, Olejnik potrafi przeczytać artykuł i zorientować się, że o żadnej kompromitacji w moim przypadku nie ma mowy. Tyle, że nie o prawdę, ale o załatwienie w tandemie z Kublik niewygodnych osób chodzi.

Nie chcę zajmować się samym raportem NIK, ale moment w którym został ogłoszony i metoda jaką już od jakiegoś czasu posługuje się PO budzi daleko idącą rezerwę wobec jego treści. Chodzi mi o działania służb związanych z partią rządzącą, które w odpowiednim momencie znajdują odpowiednie kwity wobec niewygodnych sobie ludzi — ostatnio choćby sprawa Pawła Piskorskiego odkryta w odpowiednim momencie po kilkunastu latach przez "odpolitycznione" już CBA.

Tak więc nie zajmując się NIK-iem przypomnę, że TVP zostawiłem w świetnej kondycji finansowej i każdy kto chce, może to sprawdzić. Co więcej, przygotowywałem ją na gorsze czasy projektując zasadniczą reformę organizacyjną. Zarząd pod moim kierownictwem pod koniec 2006 przyjął projekt reformy, który dałby tej firmie ogromne oszczędności, projekt odwołany przez mojego następcę. I znowu wszystko to można sprawdzić.

Po co to wszystko piszę i to dwa miesiące po wywołaniu sprawy? Z zasady nie odpowiadam na tego typu insynuacje. Tym razem jednak znajomi przekonali mnie, że brak reakcji będzie wykorzystywany przez medialno-polityczne szumowiny. Nie szumowiny, oczywiście, chcę przekonać. Ponieważ jednak moja rodzima gazeta nie interesuje się tymi sprawami muszę zabrać głos, żeby odnotować jak się one w rzeczywistości miały. Cała akcja jest zresztą poglądowa, a czytelników zainteresować może jak w mediach organizuje się takie kampanie.

[link=http://blog.rp.pl/wildstein/2010/01/17/w-swojej-sprawie/]Skomentuj na blogu[/link]

W minionym tygodniu któryś raz z rzędu "Gazeta Wyborcza" zajęła się zarzutami jakie NIK wystosował wobec TVP. W grudniu ubiegłego roku organ Michnika ogłosił, że dotyczą one 150 mln złotych, które jakoby nieprawnie wydała telewizja w latach 2007-2009. Ponieważ odwołany zostałem ze stanowiska prezesa TVP w lutym 2007 roku, sprawa poniekąd dotyczy i mnie. Skwapliwie wykorzystała to "Wyborcza" otwierając moim wizerunkiem poczet skorumpowanych. Również moje nazwisko wymienione zostało wśród defraudantów na miejscu pierwszym. Wprawdzie każdy kto przeczytał tekst musiał zorientować się, że zarzuty mnie nie dotyczą, ale kto czyta dokładnie artykuły? Zdjęcie i tytuł wystarczą.

Pozostało jeszcze 83% artykułu
Komentarze
Jerzy Haszczyński: Czy Friedrich Merz będzie ukochanym kanclerzem Polaków?
Komentarze
Joanna Ćwiek-Świdecka: Jak sztuczna inteligencja zmienia egzamin maturalny?
Komentarze
Jacek Nizinkiewicz: Kłamstwo Karola Nawrockiego odsłania niewygodne fakty. PiS ma problem
Komentarze
Bogusław Chrabota: Alcatraz, czyli obsesja Donalda Trumpa rośnie
Komentarze
Jędrzej Bielecki: Trump to sojusznik wysokiego ryzyka dla Nawrockiego
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku