[b][link=http://blog.rp.pl/gabryel/2010/03/21/prawybor-czyli-wybor/]Skomentuj wpis na blogu[/link][/b]
Wewnętrzne, ale zarazem publiczne prawybory – ciekawy eksperyment zafundowany nam przez PO przed następnymi wyborami prezydenckimi będzie musiał zostać rozważony przez władze innych partii. Nawet mimo że akurat te prawybory miały wiele wad.
W końcu, po pierwsze, zapewne w ogóle by do nich nie doszło, gdyby z kandydowania na prezydenta nie zrezygnował Donald Tusk. Po drugie, co to, u licha, za prawybory, jeśli nie mogą w nich wziąć udziału wszyscy chętni członkowie PO, a tylko dwaj, arbitralnie wskazani przez liderów Platformy. I wreszcie, po trzecie, mimo ostatniego, zagrzewającego konkurentów do walki wezwania szefa partii, cała przedwyborcza batalia przebiegała – zgodnie z wcześniejszymi sugestiami liderów PO – w sposób mało konfrontacyjny, co znacznie zmniejszyło jej wiarygodność.
Tak czy owak, prawybory w Platformie przechodzą do historii. Teoretycznie rzecz biorąc, z każdym tygodniem kolorów powinna nabierać prawdziwa kampania przed wyborami prezydenckimi, w której – według większości sondaży – liczyć się będą głównie kandydat PO oraz Lech Kaczyński. W praktyce jednak przed wszystkimi zepchniętymi do defensywy rywalami zwycięzcy prawyborów w Platformie stoi teraz bardzo trudne zadanie: przekonania wyborców, że mają im do zaoferowania coś znacznie atrakcyjniejszego niż pretendent wyłoniony przez PO.
W przeciwnym razie za kilka miesięcy, jesienią, okaże się, że o tym, kto zostanie następnym prezydentem RP, już wiosną, 25 marca 2010 roku, przesądzili członkowie Platformy Obywatelskiej.