To ci bardziej papiescy niż papież, którzy niedostatki wiedzy i talentu zastępują żarliwością wcale nie aż tak bezinteresowną. W epoce poprawności politycznej potykamy się ciągle o "krytyczki literackie", których twórczość sprowadza się do polowania na antyfeministyczne przesłania czy patriarchalne jady; "antropologów" śledzących postawy sugerujące nietolerancję czy "kulturoznawców" odsłaniających wsteczny tradycjonalizm drzemiący pod, wydawałoby się, niewinnym obyczajem. W ostatniej "Krytyce Politycznej" w ręce inkwizytorów poprawności trafia autor serii kryminałów o wrocławskim detektywie Eberhardzie Mocku Marek Krajewski.
Mock (a więc i Krajewski, inkwizytorzy poprawności rozumują w sposób prosty) reprezentuje wszystkie grzechy śmiertelne. Jest męski, ale i kulturalny. Wierzy w elementarną sprawiedliwość. Uznaje (mieszczański) ład. Walczy więc z grożącym jego światu żywiołem zepsucia, który uosabiają również homoseksualiści. Zło ma u niego charakter osobowy, a nie jest efektem zgnilizny patriarchalnej kultury. Eliminacja zła bywa więc dla niego, jak to dla detektywa, eliminacją osobników zło czyniących. A kobiety reprezentują dla niego żywioł bierny.
Oto próbka stylu demaskatorów z "Krytyki": "Autor piętrzy obsceniczne fantazmaty ociekające mizoginią, homofobią, rasizmem i klasową pogardą". Tak, tak, podobieństwo do socerealistycznej krytyki nie jest przypadkowe.
Jak przystało na tego typu produkcję, tekst ma również charakter donosu. Krajewski dostał Paszport "Polityki". Czyżby jurorzy bliskiego ideologicznie tytułu nie dostrzegli złowrogiej wymowy Mocka? – oburzają się autorzy "Krytyki". Jeśli chcieli koniecznie nagrodzić kryminał, to przecież jest już w Polsce "gejowska wersja czarnego kryminału".
Nie czytałem Krajewskiego. Tekst w "Krytyce Politycznej" spowodował, że sięgnę do niego. Może autorzy mają choć trochę racji?