Tusk wymienił trzy stolice, które chciałby odwiedzić po zaprzysiężeniu na szefa rządu – Brukselę, Moskwę i Waszyngton. Berlin nie pojawił się w tym zestawie zapewne z powodów związanych z polityką wewnętrzną, a nie zagraniczną. Szef PO wie, że jakikolwiek ruch w sprawach niemieckich, jakikolwiek gest czy deklaracja będą natychmiast wykorzystane przez PiS jako wygodny cel ataku. Nie dziwię się zatem, że Tusk nie chce składać pierwszej oficjalnej wizyty w Berlinie. Równie zrozumiała była jego decyzja, by nie spotykać się z Angelą Merkel przed wyborami, chociaż otrzymał takie zaproszenie.
Bartosz Wieliński, niemiecki korespondent „Gazety Wyborczej”, uznał, że to niedobry sygnał, i że Tusk powinien udać się nad Szprewę jak najszybciej. „Im szybciej, tym lepiej” – radzi Wieliński.
Niemieckie elity polityczne taka wizyta uradowałaby niepomiernie. Problem w tym, że Tusk, jako premier RP, ma swoimi wizytami zagranicznymi zadowalać przede wszystkim rodaków. Mam nadzieję, że będzie to główne kryterium doboru sekwencji odwiedzanych stolic.
Najbardziej odpowiednim miejscem dla pierwszej oficjalnej wizyty Tuska wydaje się siedziba Komisji Europejskiej. Nie dlatego jednak, że „Bruksela to właściwie nie zagranica”, lecz dlatego, że to w Brukseli podejmowana jest dziś większość istotnych decyzji dotyczących polskiej gospodarki.
Gdyby jednak Tusk chciał naprawdę pokazać nową jakość w polskiej dyplomacji, powinien wskazać zupełnie inne miasto, jako cel pierwszej podróży.