Urzędniczki z olsztyńskiego ratusza, dręczone przez brutalnego szefa, decydują się po wielu miesiącach ujawnić przestępstwo. Można się tylko domyślać, że nie przychodzi im to łatwo - muszą przezwyciężyć strach przed zwierzchnikiem, utratą pracy, ostracyzmem otoczenia. Poza tym do upokorzeń nikt chętnie się nie przyznaje. Nie ma się więc co dziwić, że liczą na anonimowość.
Potem zaczyna się drugi akt dramatu. Okazuje się, że instytucje, które z urzędu powinny je chronić, nie wywiązują się ze swych elementarnych powinności. Prokuratura w Białymstoku, która prowadzi śledztwo w tej sprawie, ujawnia nazwiska ofiar i świadków przestępstwa.
Dlaczego tak się dzieje? Z nieuwagi? Niefrasobliwości? Braku wyobraźni? Bezmyślności? Braku profesjonalizmu? Karnista prof. Piotr Kruszyński podsumowuje rzecz krótko - czyn białostockich prokuratorów to patologia.
Bo nie trzeba wielkiej wyobraźni, żeby się domyślić, że kobiety zostały w ten sposób napiętnowane. Afera, w której zostały tak bardzo skrzywdzone, będzie się teraz za nimi ciągnąć jeszcze długo.
Można byłoby sądzić, że wywołany tymi wydarzeniami społeczny szok otworzy w końcu bardziej optymistyczny rozdział dramatu. Że dojdzie do katharsis. Że tak chętnie występujący przed kamerami minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski, wytykający poprzednikowi brak profesjonalizmu, wyciągnie konsekwencje wobec podwładnych. Że przestanie się zajmować przede wszystkim popsutymi laptopami, stenogramami z tajnych obrad czy zagłuszanymi telefonami.