Na przykład, tanie państwo – rzeczywiście Polska stopniowo się nim staje, ale tylko w tym sensie, że jest coraz tańsza dla Unii Europejskiej: listy przyznanych już unijnych dotacji do szkół wyższych czy inwestycji infrastrukturalnych skracają się z każdym tygodniem.

Podobnie z postulatem, aby postkomunistyczna lewica odcięła się wreszcie od swego historycznego bagażu i przestała sławić, na przykład, Gierka jako wzorowego gospodarza kraju albo Jaruzelskiego jako patriotę, który ocalił Polskę przed sowiecką okupacją. Do tego na razie daleko, ale kruszy się przywiązanie postkomunistów do innego z filarów komunistycznej propagandy – przechwalania się historycznym sukcesem Peerelu, za jaki uznawano w nim "powrót do macierzy" ziem zachodnich.

Lewicowa europosłanka Lidia Geringer de Oedenberg z godną podziwu śmiałością oznajmiła, że należy wrócić do historycznej nazwy Breslau, przynajmniej jako równoległej, bo – "przestańmy sobie opowiadać bajki" – Wrocław nic nikomu nie mówi i można sobie na tym połamać język. Dochodzi do rzeczy tak skandalicznych, że niemieccy koledzy europosłanki boją się przy niej używać nazwy Breslau, myśląc, że mogłoby ją to urazić. A nawet że, jak opowiada "Gazecie" – inni jej znajomi Niemcy zagubili się na lotnisku we Frankfurcie, bo szukali w rozkładzie odlotów Wrocławia, a znaleźli Breslau, i nie wiedzieli, że to to samo.

To się co prawda nieco kłóci z argumentem posłanki, że używanie nazwy Breslau poprawi szanse promocyjne miasta, ale nie łapmy za słówka, tylko doceńmy śmiałą myśl. Oczywiście, gdyby zmienić nie tylko nazwę, ale w ogóle cały Wrocław na Breslau, byłoby jeszcze lepiej. Wszystko przed nami.