Polska minister nauki Barbara Kudrycka podpisała bowiem z niemiecką minister nauki Annette Schavan umowę o powołaniu Polsko-Niemieckiej Fundacji na rzecz Nauki, w której nierównoprawność stron widać gołym okiem. Podpisała zatem dokument, którego niemiecka minister z całą pewnością by nie podpisała, gdyby to Niemcy zajmowały pozycję przydzieloną w tym dokumencie Polsce.

Statut Polsko-Niemieckiej Fundacji na rzecz Nauki napisali Niemcy. W trzyosobowym zarządzie przyznali Polakom jedno miejsce, a w ośmioosobowym kuratorium – dwa miejsca, uzasadniając tę dysproporcję tym, że strona niemiecka wkłada w fundację 50 mln euro, a polska – 5 mln euro. Cóż to jednak dla nas za honor i interes uczestniczyć w przedsięwzięciu, w którym możemy stracić wpływ na nasze 5 mln euro? Żaden.

Oczywiście trudno się dziwić Niemcom, że korzystnie dla siebie skonstruowali statut fundacji. Ale też trudno się nie dziwić Polakom, że go od razu, w fazie projektowania, nie odrzucili. A już żadną miarą nie sposób zrozumieć, dlaczego wczoraj doszło do podpisania owej umowy. Nawet zważywszy że pod wpływem ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego, który niedawno (po lekturze artykułów w "Rz"?) uderzył w tej sprawie na alarm, zadecydowano, iż umowa o utworzeniu fundacji zostanie ratyfikowana przez Polskę dopiero po wprowadzeniu do jej statutu zmian uniemożliwiających dyskryminowanie naszego państwa.

Bez dwóch zdań, znacznie lepiej byłoby najpierw zmienić statut, a dopiero potem podpisać umowę.

Skomentuj na blog.rp.pl/gabryel