Nie z obietnicami na daleką przyszłość, ale z realizowanymi jak najszybciej. A poniedziałkowe spotkanie przywódców UE i późniejsze spotkania unijne dotyczące Europy Wschodniej są po temu właściwą okazją.

Agresja Rosji na Gruzję powinna być wstrząsem i przestrogą dla Unii Europejskiej. Powinna jej raz na zawsze uzmysłowić, że w jej własnym interesie jest, aby krajów Europy Wschodniej nie pozostawiać samym sobie – bo oznacza to rzucenie ich na pożarcie Moskwie. Jeżeli UE nie jest przekonana do sankcji wobec Rosji (bo z jednej strony zagrażają jej interesom gospodarczym, a z drugiej mogą się okazać nieskuteczne), to powinna jak najmocniej wesprzeć kraje, które są przez Moskwę zagrożone. Kraje, w których są silne tendencje do integracji z Zachodem – Ukrainę, Gruzję, Azerbejdżan, Mołdawię. Ale także te tradycyjnie promoskiewskie – Armenię i Białoruś – bo ta promoskiewskość nie musi być wieczna.

Chodzi nie tylko o wsparcie ekonomiczne, choć jest ono bardzo ważne. Tym krajom trzeba zaproponować uprzywilejowane warunki wymiany handlowej i przeznaczyć dla nich pomoc liczoną nie w milionach, ale w miliardach euro. Bardzo ważne są ułatwienia wizowe, a w końcu całkowite zniesienie wiz – bo na razie jest tak, że Gruzin z Tbilisi płaci za wizę unijną prawie dwa razy więcej niż Rosjanin czy Abchaz mieszkający na terytorium uznawanym przecież przez Unię za Gruzję, ale posiadający rosyjski paszport.

Najważniejsze zaś, by te wszystkie ułatwienia nie były im przyznane zamiast członkostwa w Unii Europejskiej (i NATO, jeżeli tego zechcą), ale aby Wschodnie Partnerstwo oznaczało realną wizję członkostwa. Teraz, po wojnie w Gruzji, której obywatele chcą być obywatelami Zachodu i wyznają podobne wartości, chyba nikt w Unii nie powinien mieć wątpliwości, że Europa Wschodnia z Kaukazem włącznie to też Europa. I że jej miejsce jest obok Niemiec, Francji, Danii czy Polski. A nie w niepewnej, niebezpiecznej wręcz, strefie wpływów Moskwy.

Skomentuj na blogu