Dwa wielkie ugrupowania, które zajmują niemal całą scenę polityczną w naszym kraju, sprowadzają swoją działalność do miłych uśmiechów albo do nieustannego młotkowania przeciwników. Twórcze myśli, ciekawe projekty i inspirujące dyskusje nikogo już nie zajmują.
Partyjni liderzy nie tylko blokują tworzenie się frakcji w swoich ugrupowaniach, ale także jakąkolwiek debatę programową, jakikolwiek twórczy obieg myśli. Ani PiS, ani PO nie zbudowały dotąd żadnego zaplecza programowego, nie przyciągnęły do siebie zdolnych analityków. Ochoczo rezygnują za to z ludzi inteligentnych na rzecz średniaków. Rezygnują też z wewnątrzpartyjnej demokracji na rzecz dalszej oligarchizacji swoich ugrupowań.
Każdy, kto zbyt mocno się wychyli – czy to z PiS, czy z PO – kończy na manowcach. Prawo i Sprawiedliwość opuściło już wielu barwnych polityków. Ludwik Dorn nie jest pierwszym. Z Platformy Obywatelskiej de facto wypchnięty został Jan Rokita. Samodzielnie myślącym politykom – jak np. Jarosław Gowin – przycinane są skrzydła, by odgrywali rolę kwiatków do kożucha. Liczy się równy marsz i nakręcanie machiny, której sercem jest przywódca i jego dwór. Dwór, który oczywiście spełnia polecenia wodza.
Swoją drogą, ciekawe, jak wielu działaczy akceptuje ten stan i nie protestuje, gdy ich partie tracą cenne postaci.
Oczywiście można powiedzieć, że Ludwik Dorn – podobnie jak Jan Rokita – nie jest mistrzem politycznego kompromisu i nie ma najłatwiejszego charakteru. To prawda. Ale dobre zarządzanie dużym organizmem polega m.in. na umiejętnym wykorzystaniu potencjału silnych osobowości.