Taka deklaracja w ustach przyszłego premiera musiała niepokoić. Politycy nie są od tego, by uczestniczyć w historycznych sporach. Przecież właśnie Platforma w czasach rządów PiS biła na alarm, że ówczesna władza chce narzucać Polakom jedną wizję historii.
Szybko się okazało, że w sporze o dzieje "Solidarności" partia Tuska stała się plenipotentem Lecha Wałęsy. Niemal wszyscy politycy PO bronili byłego prezydenta, zarzucając jego adwersarzom związki z PiS.
Na szczęście w apogeum sporu o książkę Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka Donald Tusk nie uległ zachętom, by rozpędzić IPN na cztery wiatry.
Niestety, nie oznacza to, że Platforma zrezygnowała z mieszania polityki do sporów historycznych. Do dziś niejasna jest rola polityków PO w wydarzeniach, które doprowadziły do odejścia z IPN Sławomira Cenckiewicza. Teraz dowiadujemy się, że wywodzący się z Platformy prezydent Opola odwołał spotkanie z autorem "niesłusznej" książki o Wałęsie. W minioną środę pisaliśmy o podobnym zakazie – powiązany z PO starosta odwołał w Raciborzu spotkanie z historyczną liderką "Solidarności" Anną Walentynowicz.
Przedstawianie historii najnowszej w sposób niewygodny dla Wałęsy jest traktowane przez Platformę jak działalność antypaństwowa. To skandal. Sytuacja, w której urzędnicy decydują, z kim mają prawo się spotkać zwykli obywatele, musi niepokoić.