„To nie jest tak, że dajemy Moskwie jakiś prezent, że zmieniliśmy nasze twarde stanowisko w sprawie wojny z Gruzją. Rosyjską operację w tym kraju wciąż uważamy za niedopuszczalną”.
„To nie jest wcale tak, jak myślisz, kochanie” – słowa pani komisarz przypominają ulubioną linię obrony mężczyzny przyłapanego przez żonę na zdradzie. Niestety, w obu przypadkach argumentacja jest, mówiąc delikatnie, nader wątła. A używając nieco bardziej dosadnego języka – żenująca.
Owszem, Unia nie zmieniła swojego stanowiska w sprawie wojny na Kaukazie, aczkolwiek, wbrew opinii Ferrero-Waldner, nigdy nie było ono twarde. Ponadto wznowienie rokowań z Kremlem oznacza ni mniej, ni więcej, iż Unia jednak uznała rosyjską inwazję na Gruzję za dopuszczalną.
Sygnał, który daje dzisiaj Unia, to bardzo zły prognostyk na przyszłość. Jeżeli jedyną karą nałożoną na Rosję miałoby być wstrzymanie na dwa miesiące rozmów o nowej umowie gospodarczej (rozmów, które formalnie nigdy nie zostały nawet zawieszone), oznaczałoby to, iż Unia pozostaje geopolitycznym kolosem na glinianych nogach. Ambitnym i buńczucznym, ale bezzębnym w konfrontacji z tandemem Putin – Miedwiediew.
UE bardzo chciałaby być światowym graczem, z którym będą się liczyli i Rosjanie, i Amerykanie, i Chińczycy. By jednak awansować do tej ekstraligi, trzeba czasami pokazać swoją siłę, bez względu na konsekwencje. I nie chodzi tutaj o wysłanie misji pokojowej do Czadu...