Z takiej sytuacji nie ma idealnego wyjścia. Zakaz wykonywania zabiegów in vitro jest trudny do wyobrażenia i byłby trudny do zaakceptowania dla dużej części społeczeństwa. Jednocześnie brak jakichkolwiek regulacji powoduje całkowitą wolnoamerykankę, kiedy nikt nie panuje nad tym, co dzieje się z ludzkimi zarodkami.
Zapewne nie jest przypadkiem, że nikt przez lata nie chciał się tym problemem zająć. Bo w każdym przypadku można się narazić na bardzo poważną krytykę, zarówno ze strony wspólnoty wierzących, jak i środowisk laickich. Jednak istotą polityki jest rozstrzyganie takich sporów i tworzenie ram prawnych dla ludzkiej działalności, także w sferach tak delikatnych.
Gowin znalazł rozwiązanie, które nie jest ani zgniłym kompromisem, ani kapitulacją wobec którejkolwiek ze stron. Broniąc bliskich sobie wartości, poseł PO zaproponował wyjście, które pozwala sięgnąć po tę metodę ludziom bardzo tego pragnącym, a jednocześnie stworzył wszelkie możliwe bariery, by rodzące się życie nie było niszczone.
To rzadki przykład tego, jak można – zachowując szacunek dla wszystkich i nie odrzucając ważnych przesłanek aksjologicznych - tworzyć prawo, które twardo mierzy się z rzeczywistością, ludzkimi dramatami i pragnieniami. I nie wywołać przy okazji wojny domowej.
Szacunek budzi też stanowisko hierarchów, którzy – mimo iż Kościół nie zmienia negatywnego nastawienia do tej metody sztucznego zapłodnienia – potrafili przyznać, że rozwiązanie prawne zaproponowane przez Jarosława Gowina jest dopuszczalnym wyjściem z trudnej sytuacji.