Skrzynka e-mailowa Baracka Obamy także jest wypełniona po brzegi. Jego rodacy oczekują, że jak najszybciej wyciągnie Amerykę z recesji. Francuzi i Niemcy chcą, by słuchał Europy. Rosjanie – by słuchał Rosji. Chińczycy – by docenił wielkość chińskiej cywilizacji. Palestyńczycy – by odwrócił się od Izraela, a Izraelczycy – by pomógł zgnieść Hamas i Hezbollah. Kubańczycy marzą o zniesieniu embarga, a Polacy o zniesieniu wiz. Ekolodzy liczą na to, że Obama zaangażuje się w walkę z globalnym ociepleniem, a szefowie koncernów z Detroit – że dalej będą mogli produkować swoje SUV-y. Obrońcy praw człowieka mają nadzieję, że skończy się koszmar tortur w Guantanamo, a mieszkańcy Nowego Jorku – że nie powtórzy się koszmar 11 września.

Nic dziwnego, że satyryczne pismo "The Onion", słynące z bardzo odważnych dowcipów, tuż po wyborczym triumfie Obamy obwieściło: "Najgorszą robotę w Stanach dostał Murzyn". Tak, to bez wątpienia najgorsza robota – nie tylko w USA, ale też na całym świecie. Na szczęście, w przeciwieństwie do filmowego Bruce'a, Obama wie, że nie może na wszystkie błagania odpowiedzieć: "Yes". W czasie kampanii wyborczej było to jego ulubione słowo, ale kampania skończyła się dwa miesiące temu.

W miarę jak będą się pojawiały kolejne "no", coraz więcej będzie ludzi rozczarowanych Obamą, a jego popularność zacznie nieubłaganie spadać. I wtedy dopiero nowy prezydent przejdzie prawdziwy test. Znamienici poprzednicy Obamy – Abraham Lincoln, Franklin Delano Roosevelt, Ronald Reagan – najpierw stawali się wielkimi przywódcami, a dopiero potem ikonami. Obama ikoną już jest. Teraz musi pokazać, że jest przywódcą.

Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/magierowski/2009/01/20/obama-wszechmogacy/]blog.rp.pl/magierowski[/link]