W przerwach między odsiadkami osobnik ów napadał i straszył mieszkańców. Feralnego dnia Józef C. wpadł na podwórze swojego sąsiada z maczetą, zaatakował go i zranił. Odgrażał się, że zabije. Zraniony pojechał do miasta i zwrócił o pomóc do policji, która, jak zwykle, nie zareagowała. Wtedy ranny wraz z braćmi napadł na Józefa C.

Policjanci, którzy nie zareagowali na wezwanie, dostali niewielkie wyroki w zawieszeniu. Mężczyźni, którzy bronili siebie i swoich rodzin, zostali skazani na lata więzienia. Sytuacja ta musi budzić oburzenie. Państwo ma monopol na walkę z przemocą, ale powinno wywiązywać się z obowiązków, które z tego wynikają. W tym wypadku zdecydowanie tego nie zrobiło. Sąd i obrońcy wyroku mówią, że zabójstwo to nie było obroną konieczną. Rzeczywiście: przestępca zranił, odszedł i tylko obiecał, że zabije. Sąsiedzi powinni czekać, aż wpadnie kolejny raz do ich domu z maczetą. Wprawdzie wtedy może nie potrafiliby się obronić, ale gdyby to Józef C. zabił któregoś z nich, to on usiadłby na ławie oskarżonych. Prawnicy byliby zadowoleni.

Bardzo znamienna jest wypowiedź prof. Zbigniewa Hołdy z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, który uznaje wręcz, że wyrok jest za mały, a postawę mieszkańców Włodowy popierających skazanych podsumował: "W Polsce jest przyzwolenie na brutalność wobec osób z marginesu społecznego". Innymi słowy: z brutalnością przestępców musimy się pogodzić, a ludzie zdecydowanie przeciwstawiający się przestępcom powinni być potępiani. Ostro sprawę ujął inny działacz tej samej organizacji, prof. Andrzej Rzepliński, który domagał się skazania, gdyż w innym wypadku będzie to: "oddanie sprawiedliwości motłochowi".

Myślę, że na wezwanie profesorów policja by jednak zareagowała. Dlatego nie muszą obawiać się przestępcy i mogą demonstrować wobec niego humanitaryzm. A mieszkańcy Włodowy? Któż by się przejmował motłochem.

[ramka]Skomentuj [link=http://blog.rp.pl/wildstein/2009/01/21/karac-motloch/]na blogu[/link][/ramka]