Czas widocznie działa na jego korzyść i zapominamy mu ataki „choroby filipińskiej", które tak trapiły go przed ostatnimi wyborami.
Zapominamy je, tak jak wcześniej zapomnieliśmy mu kompromitację na grobach polskich oficerów w Charkowie, reklamę mebli szwagra, dwuznaczne finansowe operacje, oszustwa w sprawie wykształcenia i tym podobne.
A może przysłoniły je takie osiągnięcia, jak zawetowanie reformy finansów przygotowanej przez ministra Balcerowicza i przyjętej przez parlament, która stawiałaby nas dziś w dużo lepszej sytuacji gospodarczej?
Do takich osiągnięć należało również uniemożliwienie reprywatyzacji, która wprawdzie była sprawiedliwa i w efekcie korzystna dla Polski, ale tworzyłaby nową grupę właścicieli niezwiązanych ze światem Kwaśniewskiego. Jego towarzysze zawsze mogli na niego liczyć: czy to jako obrońcy przywilejów ubeckich, czy gdy ich zasługi dla PRL honorował orderami niepodległego już państwa.
Chwalcy Kwaśniewskiego podnoszą, że „wprowadził" nas do NATO i UE. Wprawdzie nieomal wszystkie kraje dawnego bloku weszły do tych organizacji, a na rzecz naszego akcesu działały wszystkie rządy, ale zgodzić się trzeba, że również Kwaśniewski się do tego dołożył. Czy to jednak wystarczy, aby czynić z niego męża stanu?