Skąd ten pośpiech i zadyszka w Brukseli? Podpis prezydenta Kaczyńskiego to już formalność. Klaus nie lubi traktatu, ale i on zdany jest na wyrok Trybunału Konstytucyjnego. Lizbonoentuzjaści może nie mają większości w Czechach, prezydent cieszy się 69-proc. poparciem, ale w Trybunale nie ma większości. Traktat przejdzie.
Przejdzie, ale czy zdąży przed wyborami w Wielkiej Brytanii? Za rogiem czekają już brytyjscy konserwatyści. Następne wybory mają w kieszeni i wyznaczyli już nawet termin referendum w sprawie traktatu lizbońskiego. W połowie przyszłego roku chcą przeprowadzić głosowanie, które swego czasu obiecał im pochodzący z Partii Pracy premier Gordon Brown. Laburzyści, widząc sondaże opinii publicznej, złamali jednak obietnicę. Idąc śladem innych przywódców europejskich, Brown ogłosił, że traktat jest tylko zwykłą umową międzynarodową i wystarczy jego podpis.
Konserwatyści upierają się, że to będzie pierwszy dokument tak wysokiej rangi. Wielka Brytania nie ma konstytucji, jednego aktu określającego ustrój państwa i prawa obywateli. Brytyjczycy dumni są ze swojego systemu pojedynczych przepisów i aktów, które tworzą prawo precedensowe. Traktat lizboński nie tylko wywraca tę tradycję do góry nogami, ale też swoimi zapisami ograniczającymi decyzje w kwestiach polityki zagranicznej i fiskalnej mocno niepokoi Brytyjczyków. Gdyby referendum odbyło się dziś, to ponad 65 proc. opowiedziałoby się przeciwko traktatowi w obecnej formie. I dostaną swoją szansę – zapowiada David Cameron, przywódca torysów.
Na silną pozycję konserwatystów wpłynęła przede wszystkim sytuacja gospodarcza i destrukcyjny entuzjazm, z jakim Gordon Brown pompował pieniądze w gospodarkę, ale i traktat nie był tu bez znaczenia.
Prezydent Kaczyński raczej nie wymiga się od podpisu. Prezydent Klaus wciąż ma nadzieję przeciągnąć swoje zmagania do czasu referendum. A jeżeli i jemu się nie uda, to czeka nas kampania ratowania Brytyjczyków przed Brytyjczykami. Pewnie usłyszymy, że referendum i powszechne głosowanie są zamachem na demokrację.