Dla Ukraińców, a na pewno dla części z nich, to zaledwie epizod (dla niektórych chwalebny) w ich walce o samoistną Ukrainę.

Dziś trudno sobie nawet wyobrazić, by te dwie pamięci kiedykolwiek mogły się spotkać, pomimo że politycy polscy i ukraińscy nieraz otrąbili sukces pojednania. Zwykle jednak z góry zakładano, że rzeź wołyńską należy przemilczeć, a w najlepszym razie za bardzo jej nie eksponować. A już broń Boże nie piętnować sprawców ani nie ważyć win. I tak zamiast rzeczywistego pojednania wychodziła jego karykatura, zamiast uczciwego rozliczenia historii mieliśmy ucieczkę od prawdy, a zamiast pamięci o ofiarach próbę wygodnej amnezji.

Tymczasem o historii sprzed niemal 70 lat zapomnieć się nie da. Dziś w "Rzeczpospolitej" opisujemy historie Polaków, którzy wyszli cało z wołyńskiej rzezi dzięki ukraińskim sąsiadom. Ludziom, którzy wyżej od ideologii postawili – jakkolwiek szumnie by to zabrzmiało – człowieczeństwo. Którzy z narażeniem życia swojego i swoich najbliższych ratowali Polaków przed okrutną śmiercią. I którzy nie doczekali się za to uznania. Czy naprawdę nie należy im się odrobina naszej wdzięczności? Czy ich odwaga nie powinna zostać wreszcie po tylu latach dostrzeżona i doceniona? I to nie tylko przez pojedynczych ludzi, ale także przez państwo polskie?

Od dawna zabiega o to m.in. ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Może za wzór warto byłoby wziąć Żydów, którzy do dziś odnajdują i honorują swoich sprawiedliwych – ludzi, którzy zachowali się godnie w niegodnych czasach.

Żydzi potrafią pamiętać o swojej historii. Dobrze by było, gdybyśmy też byli do tego zdolni.