Nic dziwnego, był to jeden z głównych programów ujętych w planie modernizacji technicznej sił zbrojnych na lata 2013-22. Pierwotnie w jego realizacji miała uczestniczyć polska zbrojeniówka i instytuty badawcze, a systemy rakietowe miały zasilić na tyle poważnie Siły Zbrojne, aby realnie wzmocnić naszą siłę rażenia. Wprawdzie mowa była o dostarczeniu armii trzech dywizjonów, ale w Strategicznym Przeglądzie Obronnym szef MON Antoni Macierewicz zakładał, że docelowo polska armia powinna pozyskać nawet 160 wyrzutni czyli 9 dywizjonów.
W programie tym miała uczestniczyć m.in. Huta Stalowa Wola i wiele innych firm, gotowych do współpracy z amerykańskimi partnerami. MON stawiał bowiem na transfer technologii. Pierwotne plany zakładały, że pierwsze systemy zostaną dostarczone w 2018 roku.
Cóż z tego pozostało? W niedzielę premier Mateusz Morawiecki oraz minister obrony Mariusz Błaszczak ogłosili, że w środę zostanie podpisana umowa w sprawie dostarczenia dla Wojska Polskiego gotowego dywizjonu HIMARS (System Artylerii Rakietowej Wysokiej Mobilności). Uroczystość ta odbędzie się przy okazji konferencji na temat pokoju na Bliskim Wschodzie, której współorganizatorem jest administracja amerykańska.
Szef MON poinformował, że za dywizjon HIMARS Polska zapłaci 414 mln dolarów netto. Wojsko otrzyma 18 wyrzutni bojowych i dwie do szkolenia wraz zapasem amunicji rakietowej oraz szkolnej. Dostarczone zostaną także pojazdy dowodzenia, wozy amunicyjne i ciągniki ewakuacyjne. Umowa ma objąć też wsparcie logistyczne, szkoleniowe i techniczne.
Przed niedzielną konferencją zapowiadającą podpisanie umowy wydawało się, że uzbrojenie niemal natychmiast trafi do wojska. Dzisiaj wiemy, że stanie się to do 2023 roku. Sprzęt wyprodukuję firmy amerykańskie, a o offsecie nie ma mowy. Nie wiadomo też, czy nasza przygoda z HIMARS zakończy się tylko na jednym dywizjonie.